sobota, 7 czerwca 2014

POPŁACZ RAZEM Z NAMI #6: GARS, The Saturday Tea, So Slow




Jak co sobotę, Mateusz Romanoski bierze "pod lupę" wydawnictwa znane i te mniej znane. W czwartej części "Popłacz razem z nami" opisuje... A zresztą, zobaczcie sami!

So Slow – Dharavi

So Slow, mimo obecności Karola Marksa wśród inspiracji i ewidentnie h/c punkowych koneksji, daleko do jakiejś reinkarnacji Crass. Mimo nieskrywanej i słyszalnej szczególnie w partiach sekcji rytmicznej zajawki graniem spod znaku The Jesus Lizard, nie jest to też stylistka, do którego można by doczepić łatkę noise rocka. Gitarzyści często grają bardzo riffowo, gdyby zwolnić obroty i dodać więcej niskich częstotliwości, korzeni można raczej szukać w rejonach Neurosis. Materiał bardzo zyskuje dzięki elektronice obsługiwanej przez, odpowiedzialnego jeszcze za wokal, Łukasza Jędrzejczaka. Nadaje on więcej przestrzeni w bardziej transowych fragmentach. Dharavi na upartego można by postawić na półce obok Merkabah i Starej Rzeki. Nawet nie ze względu na podobieństwa muzyczne czy koneksje personalne, bardziej pod względem pewnych cech wspólnych, takich jak transowość i mistyczna aura bijąca z tych nagrań. Mocna, spójna rzecz.

GARS – Gdy Agresja Rodzi Spokój

Każdy, kto miał okazję widzieć GARS-ów na żywo wie, ile ich muzyka zyskuje przy bezpośrednim kontakcie. Decyzja o zarejestrowaniu nowych numerów na setkę okazała się dobrą decyzją. Zamknięcie się w dzikiej chacie w Nowym Barkoczynie zaowocowało najciekawszym zestawem, spośród tych zaserwowanych dotąd przez zespół. W dużym uproszczeniu, pod względem instrumentalnym cieszy zwrot w stronę post-metalowego grania spod znaku Pelicana. Pod względem wokalnym czuć bardzo dużo wpływów kornowych, czy generalnie wczesno nu-metalowych. Taśma, którą warto przytulić.

The Saturday Tea – Shindig

W przypadku poprzedniej epki The Saturday Tea zwróciłem uwagę na okładkowe-skacowane zdjęcie. I coś z kaca przeniknęło też do samych dźwięków. Shindig to ciężki melanż („Walking Dead”) przechodzący w pierwsze piwo na zejściu rano (świetne „Far From OK.”). Nawet jeśli tamburyn zagra żwawiej, to wszystko jest przeżarte jakąś blazą. W ich kontekście jest to zaleta. Nie lubię używać w kontekście muzyki terminu dojrzałość, ale tutaj jest on adekwatny. Chłopaki szanują dźwięk, w przeciwieństwie do zastępu sierot po Jacku White, wiedzą, kiedy warto zagrać mniej, wiedzą, kiedy warto nie grać w ogóle i wiedzą, kiedy smaczki poupychane, gdzieś w dalszych ściechach są efektowne, a nie efekciarskie.


przygotował Mateusz Romanoski

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zostaw wiadomość.