sobota, 17 maja 2014

POPŁACZ RAZEM Z NAMI #4: Gulfer, Hidden World, WR/BS


Jak co sobotę, Mateusz Romanoski bierze "pod lupę" wydawnictwa znane i te mniej znane. W czwartej części "Popłacz razem z nami" opisuje... A zresztą, zobaczcie sami!


Gulfer – Splits 


Dwa numery wrzucone na bandcampa jeszcze w grudniu zeszłego roku, ale warto wykorzystać pretekst, żeby je odkurzyć (22 lipca grają w Krakowie razem ze Sports), tym bardziej, że to bardzo dobre tracki. Na jednym z plakatów na ich fanpage’u figuruje napis „math-emo-punk” i od biedy można się z tym zgodzić. Chłopaki chyba dyskografię Don Caballero znają na pamięć, co nie przeszkadza im robić na bazie rytmicznych wygibasów zacnych, wykrzyczanych, bardzo hiciarskich numerów. I w przeciwieństwie do This Town Needs Guns nie zdarza im się popadać w rejony cukierkowej słodyczy. Krew, pot i matematyka rozszerzona.





Hidden World – vows EP 

Na przestrzeni ostatnich lat projekty około-Blacktapesowe pączkują w imponującym tempie. Hidden World, w którym gra perkusista wspomnianej grupy i osoby związane z takimi składami jak Capital, Panacea, Kaldera, Fabryka Napięć, Thirty Three Rotations, jest z pewnością jedną z ciekawszych grup z tej „rodziny”. Chociaż, jak wspomina zespół w swoim bio, fundamentem jest punk i hardcore, to bliżej im do, dajmy na to, Dag Nasty niż Cro-Mags. Jest to jak najbardziej emocjonalne, w dobrym tego słowa znaczeniu granie, które z pewnością ucieszy tych, którzy lubią raz na jakiś czas wrócić do płyt Planes Mistaken For Stars. Wokalista zdziera gardło bardzo podobnie do Gareda O’Donella. Nie wiem czy chłopaki mają tatuaże z pasji, ale na pewno słucha się ich lepiej niż Popka. W ogóle, myślę, że to mocny kandydat na jedną z lepszych epek tego roku. 




WR/BS – Bodega Session 


1926 w zawieszeniu. Tymczasem kompletnie niespodziewanie atakuje nas WR/BS, projekt Maxa Białystoka, jednego z gitarzystów składu. Nie jesteśmy daleko od około-post-rockowych klimatów zespołu macierzystego, tyle że z trochę inaczej porozkładanymi akcentami. Trzy numery, bo tyle składa się na Bodega Session, są wyjątkowo (jeszcze biorąc pod uwagę uprawianą stylistykę) zwarte, konkretne, żaden z nich nie przekracza trzech minut. Mimo to dzieje się w nich wyjątkowo dużo. Nie dajcie się zwieść sielankowej okładce. Jest to w dużej mierze posępne granie z okolic Pelicana czy Cult Of Luna, gdzieniegdzie przełamane rytmiczną kombinatorką z okolic Slint ("Sitting On A Clif") albo Sonicyouthowymi dysonansami. W stosunku do 1926 odpuszczono wielominutowe, Swansowe, improwizowane motywy. W czasach, kiedy niektóre kapele post-rockowe mają logotypy i teledyski ciekawsze od muzyki, dobrze wiedzieć, że są osoby, które potrafią wyjść poza post-rock w wersji zombie.



poleca Mateusz Romanoski

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zostaw wiadomość.