Jak co sobotę, Mateusz Romanoski bierze "pod lupę" wydawnictwa znane i te mniej znane. W czwartej części "Popłacz razem z nami" opisuje... A zresztą, zobaczcie sami!
Dwa numery wrzucone na bandcampa jeszcze w grudniu
zeszłego roku, ale warto wykorzystać pretekst, żeby je odkurzyć (22 lipca grają
w Krakowie razem ze Sports), tym bardziej, że to bardzo dobre tracki. Na jednym
z plakatów na ich fanpage’u figuruje napis „math-emo-punk” i od biedy można się
z tym zgodzić. Chłopaki chyba dyskografię Don Caballero znają na pamięć, co nie
przeszkadza im robić na bazie rytmicznych wygibasów zacnych, wykrzyczanych,
bardzo hiciarskich numerów. I w przeciwieństwie do This Town Needs Guns nie
zdarza im się popadać w rejony cukierkowej słodyczy. Krew, pot i matematyka
rozszerzona.
Na przestrzeni ostatnich lat projekty
około-Blacktapesowe pączkują w imponującym tempie. Hidden World, w którym gra
perkusista wspomnianej grupy i osoby związane z takimi składami jak Capital,
Panacea, Kaldera, Fabryka Napięć, Thirty Three Rotations, jest z pewnością
jedną z ciekawszych grup z tej „rodziny”. Chociaż, jak wspomina zespół w swoim
bio, fundamentem jest punk i hardcore, to bliżej im do, dajmy na to, Dag Nasty niż Cro-Mags. Jest to jak najbardziej emocjonalne, w dobrym tego słowa
znaczeniu granie, które z pewnością ucieszy tych, którzy lubią raz na jakiś
czas wrócić do płyt Planes Mistaken For Stars. Wokalista zdziera gardło bardzo
podobnie do Gareda O’Donella. Nie wiem czy chłopaki mają tatuaże z pasji, ale
na pewno słucha się ich lepiej niż Popka. W ogóle, myślę, że to mocny kandydat
na jedną z lepszych epek tego roku.
WR/BS – Bodega Session
1926 w zawieszeniu. Tymczasem kompletnie
niespodziewanie atakuje nas WR/BS, projekt Maxa Białystoka, jednego z
gitarzystów składu. Nie jesteśmy daleko od około-post-rockowych klimatów
zespołu macierzystego, tyle że z trochę inaczej porozkładanymi akcentami. Trzy
numery, bo tyle składa się na Bodega
Session, są wyjątkowo (jeszcze biorąc pod uwagę uprawianą stylistykę)
zwarte, konkretne, żaden z nich nie przekracza trzech minut. Mimo to dzieje się
w nich wyjątkowo dużo. Nie dajcie się zwieść sielankowej okładce. Jest to w
dużej mierze posępne granie z okolic Pelicana czy Cult Of Luna, gdzieniegdzie
przełamane rytmiczną kombinatorką z okolic Slint ("Sitting On A Clif") albo Sonicyouthowymi dysonansami. W stosunku do 1926 odpuszczono wielominutowe, Swansowe, improwizowane motywy. W czasach, kiedy niektóre kapele post-rockowe
mają logotypy i teledyski ciekawsze od muzyki, dobrze wiedzieć, że są osoby,
które potrafią wyjść poza post-rock w wersji zombie.
poleca Mateusz Romanoski
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zostaw wiadomość.