Bez darmowych szamponów też byłoby szampańsko.
Ostatnimi czasy niestandardowa reklama stała się obowiązującym standardem – taki mamy urok naszej płynnej ponowoczesności. Gdy w sieci dopadnie nas viral, możemy od razu zgadywać, kto właśnie robi sobie fejm. Jak w tym odnajdują się polskie festiwale? Jedne mają szeroki gest niczym Play i ściągają do siebie pół Olimpu z przystawkami (wyłazi tu ze mnie freudowska zazdrość o karnet), inne próbują pomysłem. Do tych drugich należy Original Source Up To Date, festiwal, jak sama nazwa wskazuje, oryginalny, bo i zlokalizowany ani na górze, ani na dole, tylko z boku w Białymstoku, i najbardziej chyba techno-przyjazny, no i wreszcie głośno przypominający nam o sobie w ciągu roku. Nie spamem! Nie powiadomieniem! Czym? Wypieszczoną wersją demo tego, co szykują dla nas na lato.
Ten event można by pokazywać każdemu wywalanemu z roboty specowi od marketingu, pijaru i rzeczy przyległych: umisz tak? Nie umisz, no to sio. Przy okazji ekipa Source wizytacją w stolicy zrobiła wielką przysługę kolektywowi Technosoul, który rusza właśnie z własnym labelem – stąd taka właśnie nazwa większej sceny w sobotnim wydaniu OSUTD.
Siłą rzeczy z tych okolic wzięła się też z grubsza polska reprezentacja: Piotr Klejment rozkręcający publikę w sali głównej czy Sleeparchive z udanym występem live (ogarnijcie koniecznie ich plany wydawnicze, bo warto!. Zresztą także na scenie Beats większość stanowili lokalsi, z których zapamiętałem Roberta Murdera aka Dubsknit, między innymi dlatego, że uosabiał tę wspaniałą cechę sceny Beats, że było na niej niezobowiązująco, stosunkowo odpoczynkowo, ale i bez przynudzania; padło tego wieczora również kilka dobrych remixów. Inna rzecz, że w pierwszej połowie imprezy bez większego problemu można było znaleźć się w cztery oczy z aktualnym bohaterem konsolety, co onieśmielało niektórych. Wychodzi tu na jaw jawna rozrzutność potrzeba mecenatu u warszawiaków, którzy przed północą nie spieszyli się do 1500m2 (bilety do godziny 23 kosztowały dwadzieścia peelenów, potem już trzydzieści). Powiem więcej, sam stałem się świadkiem naocznym sceny, kiedy w okolicy 22.50 dwie młode damy spytały na bramce o cennik biletów, po czym zdecydowały że zaczekają i wejdą za więcej! – o dziwo, nie było w tym zbyt wiele nowobogackiej wyższości. Wobec tego środek ciężkości gigu przeniósł się na godziny nocne i choć przy nas była ilość, nikomu nie ujmując, prawdziwą jakość zrobił jednak anonimowy gość. Rrose wszedł na scenę Technosoul w okolicy godziny 2. A potem zamiótł, wymiótł, pozamiatał.
Czy popis ten wejdzie do kronik, czas pokaże, ale ze świecą szukać ostatnio klubowego występu tak zagęszczonego, zarówno muzycznie, jak i na parkiecie. Wielkie brawa i narobione apetyty na więcej. Późniejsi wykonawcy (choćby Essence) mieli już ten problem, że poprzeczka została zawieszona cholernie wysoko, a ponadto punkt kulminacyjny minął, kto miał szaleć już zaszalał. Za chęci i entuzjazm należy się jednak wielki plus: +.
Na koniec pozwalam sobie zacytować fragment wiersza, który znalazłem na stronie wydarzenia i który w sposób niezwykle obrazowy przedstawia, co powiedziałby Mistrz, gdyby też odwiedził 1500 m2 w minioną sobotnią noc:
Technosoul! dodaj mi skrzydła!
Niech nad martwym wzlecę światem
W rajską dziedzinę ułudy:
Kędy dj tworzy cudy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zostaw wiadomość.