wtorek, 1 kwietnia 2014

RELACJA: Ásgeir w Rialto

Ásgeir w Rialto, fot. Katarzyna Janik
Relacja z katowickiego występu Ásgeira w Rialto.


Ásgeir stał się islandzkim objawieniem minionego roku. Jego płyta In the Silence wciąż wzbudza ogromne emocje i wywołuje ciarki na plecach. Tak samo zresztą, jak sam muzyk. Po tym, jak jesienią odwołano jego trzy polskie koncerty, fani z niecierpliwością wyczekiwali przyjazdu wiosną, co swoje odzwierciedlenie miało w wyprzedanych biletach. W Katowicach, w Rialto, gdzie artysta wystąpił 28 marca, o wejście na koncert walka trwała niemal do ostatniej chwili (a przynajmniej do ostatnich kilku dni).

Po pierwszym spotkaniu na żywo z muzykiem spodziewałam się wiele. Nie mogło być inaczej, skoro album uwiódł mnie już pierwszymi dźwiękami. Zauroczona nową odsłoną islandzkiej sceny muzycznej, ciepłem jakie biło z utworów Ásgeira, podobnych odczuć i emocji oczekiwałam podczas koncertu.

Utwory zagrane tego wieczoru dopracowane były do perfekcji, to było słychać. Rozbudowane elektroniczne partie, nowe aranżacje nadały płytowym szlagierom jak „Torrent” czy „Going Home” nowego charakteru i wymiaru. Aurę nastrojowości wprowadziły również kawałki wykonane w języku islandzkim, dzięki czemu na chwilę można było myślami zawędrować w te chłodniejsze, północne rejony Europy. I choć wykonany przez artystę cover utworu „Heart-shaped Box” Nirvany, a także najnowszy utwór zatytułowany „Ocean” sprawiły, że po moim ciele przebiegł dreszczyk emocji, były to jedyne momenty, w których zanotowałam silniejsze odczucia.

Niestety, zawiodło kilka kluczowych elementów, które nie pozwoliły mi na przeżycie tego koncertu tak, jakbym tego oczekiwała. Na pierwszy plan wysuwają się kwestie techniczne w postaci złego nagłośnienia. Trudno odebrać przekaz kierowany do słuchaczy, gdy nie słychać wokalu. A Ásgeira nie było słychać prawie w ogóle. Z kolei perkusja odegrała podczas tego występu pierwsze skrzypce, skutecznie zagłuszając partie wokalne (i całą resztę zresztą także).

Sam występ artysty również nie należał w moim odczuciu do najlepszych. To, czego zabrakło przede wszystkim, to jakikolwiek kontakt z publicznością. Muzyk sprawiał wrażenie obojętnego na zainteresowanie widowni jego osobą, a bardziej mamrotane niż wypowiadane przez niego słowa „thank you” czy „dzięki” tylko potęgowały to wrażenie. Trudno zatem mówić o doświadczaniu emocji, jeżeli nie było ich widać po samym artyście, a także towarzyszącym mu zespole. Rozmowy w przerwach między utworami i ciche toasty to tylko nieliczne z przejawów braku zaangażowania w występ i nawiązania relacji z fanami, którzy tak niecierpliwie czekali na ten wieczór. Mnie po piątkowym koncercie pozostał ogromny niedosyt i powrót do słuchania płyty w domowym zaciszu.

Magdalena Rogóż


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zostaw wiadomość.