Relacja z koncertów Amenra, Treha Sektori, Oathbreaker i Hessian w warszawskiej Proximie.
Dużą część tego uroczego popołudnia spędziłem wylegując
się na trawie nieopodal Centrum Sztuki Współczesnej. Towarzystwo
bliskiej mi osoby i słoneczna pogoda wprowadziły mnie w sielankowy
nastrój. Pomimo nazwy Church of Ra, żaden ze składów grających
raczej nie kwapił się do przekazywania solarnej energii. Szczerze
powiedziawszy, to na piedestale stawiają raczej egipskie ciemności.
Wkraczając do Proximy, spodziewałem się, że "oświecony" mogę zostać
jedynie koncepcją mroku, cierpienia, żalu i innych negatywów związanych z
egzystencją. Nie jestem fanem życia samą radością, bo bez doświadczania
mroku nigdy nie doznamy oświecenia. Niczego nie nauczymy się też, gdy po
upadku nie podniesiemy się z kolan. Sety wszystkich zespołów tego
wieczoru ukazywały mozół powstawania z kolan. Kolan przetrąconych
przez monoteistyczną wizję opisywania świata siłą narzuconą naszym
przodkom. To umiłowanie mroku, umartwiania się to gorzki rezonans
przeinaczonych przez wieki miłujących pokój nauk Chrystusa. Krzyż
narzucony na barki bardziej pokojowych ludów żelazem i ogniem. Hessian
łączący w sobie dwa powstałe w Skandynawii gatunki, oba z założenia
stojące w kontrofensywie w stosunku do nauk kościoła. Mam tu na myśli
powstały w Szwecji d-beat i zrodzony z pogańskiego antyklerykalizmu
norweski black metal. Po ich szybkim secie nie było wątpliwości co do
ich intencji.
Gdy set rozpoczął Oathbreaker, poczułem podwójną dawkę adrenaliny. Ostatni raz widziałem ich w Londynie, w o wiele
mniejszym klubie niż Proxima. Obawiałem się, że w takich warunkach mogę
czuć się zawiedziony. Brak kameralnej atmosfery i innej akustyki zmienił
wrażenia, ale nie na gorsze. Nawet stroboskop oślepiający przy zmianach
tempa wydawał mi się całkiem na miejscu i sprawiał, że jeszcze bardziej
wkręcałem się w widowisko. Stałem koło podwójnego stanowiska akustyków i
powiem szczerze, że zrobili kawał dobrej roboty. Selektywność słyszalna
w różnych punktach klubu, tu należy się spory props. Wokalistka
Oathbreaker wyglądała jak irlandzka banshee. Znajoma zwróciła mi uwagę
na kompletnie aseksualny ubiór. Ciuchy jak wory - powiedziała i
oboje stwierdziliśmy, że to na maksa ok. Dziewczyna chce, żeby oceniano
kapelę obiektywnie, poprzez pryzmat muzyki. Takie zachowanie to element
alternatywny, stojący okoniem do założeń kultury popularnej. Gdzie stawia
się na wizualne walory wokalistek, a nie muzykę, umiejętności i
przekaz. Dobrze jest zostawić szczucie cycem za drzwiami i rozkoszować się muzyką, jej formą i treścią, bez wszędobylskich, nachalnych kruczków marketingowych.
Treha Sektori ze swoim dark ambientowym transem przerywanym monumentalnymi uderzeniami było swoistym intrem dla setu Amenra. Nie napiszę więcej, bo takiej muzyki wolę słuchać w bardziej intymnych warunkach. Proxima ze swoim zbyt jasno oświetlonym barem nie pozwalała się skupić na niuansach tego występu.
Amenra to apogeum tego, co opisałem na początku. Mozół powstawania z kolan. W ten sposób przemawia do mnie ten ekstatyczny set. Piętno egzystencji w cieniu współcześnie dominującej kultury.
Grzegorz Ćwieluch
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zostaw wiadomość.