czwartek, 24 kwietnia 2014

RECENZJA: Johnny Cash - Out Among The Stars



WYTWÓRNIA: SONY
WYDANE: 25 marca 2014
W skrócie? Powrót króla. 
Z kambekami jak jest, wiadomo – powroty starych kapel to zwykle raczej wyciskacz kasy niż łez, a dzięki staraniom wytwórni i licznych familii o wielu nieboszczykach można byłoby powiedzieć: „Umarł i pogrzebion, trzeciego dnia wydał box set”. Doskonałym przykładem nie kto inny, a sam Elvis – wpiszcie w angielską wikipedię hasło „Elvis Presley discography”, a znajdziecie ostateczny dowód, że Król wcale nie umarł, bo jak inaczej wytłumaczyć, że po 1977 roku wydał ponad 80 albumów. Czy nowy-stary długograj Johnny’ego Casha czyni w tej niechlubnej tradycji chlubny wyjątek?
Historia jest taka: 2012 rok, Cash-junior odkurza archiwa staruszków, w ręce wpada mu Out Among The Stars , więc daje do odkurzenia i to; płyta okazuje się praktycznie ukończonym w latach osiemdziesiątych dziełem Casha-seniora i producenta Billy’ego Sherrilla, odrzuconym przez Casha ze względu na niesatysfakcjonujące, gdyż „zbyt popowe” brzmienie. Cash-junior stwierdza, że jak na rok 2014 rok album zbyt popowy już nie jest i ten trafia na półki. Oceńcie sami, ale jeśli jesteście choć odrobinę mniej surowi niż facet, który nosił wyłącznie czerń w czasach dzwonów i Violetty Villas, tym razem zgodzicie się z juniorem. A tymczasem wróćmy do seniora.

Odnalezione wydawnictwo to szeroki przekrój przez muzyczne fascynacje Casha i właściwie może od dziś stanowić udaną introdukcję do całej jego twórczości: mamy tu i żywsze tempa, i utwory-zadumki, trochę o Bogu, więcej o kobietach, nie mniej o przestępcach, szczyptę starego dobrego bluegrassu no i oczywiście duety, te Johnny’ego słynne duety. Razem z Waylonem Jennigsem, kolegą z supergrupy The Highwaymen, nagrali cover Hanka Snowa „I’m Movin On”, a po dwakroć pojawia się June Carter Cash, towarzysząc małżonkowi w króciutkim "Don't You Think It's Come Our Time”, kawałku o podchodach zakochanych, i żywym jak wczesna wiosna „Baby Ride Easy”, będącym na Out Among The Stars jednym z kilku mocnych kandydatów na klasyk. Kolejnym – singlowe „She Used To Love Me A Lot”, które, słuchane „z płyty”, a więc tuż po radosnym „Baby…”, robi tym mocniejsze wrażenie zakurzonym nastrojem starego wspomnienia. Ten utwór wraca potem do słuchacza raz jeszcze, jako bonus zamykający album, tym razem w wersji Elvisa Costello, który wzmocnił go solidnym gitarowym tłem, przypominającym dźwięki ciężkiej burzy.

A pośród tego wszystkiego największą chyba wartością albumu pozostaje gawędziarska swada i fach wokalny gwiazdy country, które zachowały wielką siłę przyciągania: tu Johnny rzuci zabawny rym, w „I’m Movin On”, czekając na sekcję rytmiczną, poflirtuje z publicznością, gdzie indziej odwiedza miasto o cudownie absurdalnej nazwie Chattanooga i tak niepostrzeżenie wsiąkamy w jego amerykańskie opowieści. Tak się robi storytelling! W tym kontekście cenną, kto wie, czy nie najcenniejszą perłą jest „If I Told You Who It Was”, utwór-smaczek, którego bohater daje się poznać jako kowboj-dżentelmen opowiadający o romansie z wielką gwiazdą country z iście mieszczańską dyskrecją.

Jeśli wielkiego muzyka można poznać po tym, co wyrzuca do kosza, poznajcie ponownie Johnny’ego Casha.

8.5

Jacek Wiaderny


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zostaw wiadomość.