sobota, 1 marca 2014

RELACJA: Nicolas Jaar w Basenie

Nicolas Jaar w Basenie, fot. Joanna Tokarska/Archiwum FYH!
Relacja z występu Nicolasa Jaara w stołecznym Basenie.

Co za tłum! W redakcji zdania mamy rozdarte między: „Na Tricky’m było więcej” i „No chyba nie, bo BHP”, zresztą krążą plotki jakoby na Konopnickiej w zeszły wtorek po prostu nie wypadało nie być, ale to takie urocze, że ktoś chciałby się snobować na Nico, że chyba tylko uśmiech pod nosem wchodzi tu w grę.

Od tego wszystkiego i wszystkich porobiło się gorącą, zanim jeszcze Jaar odpalił swoje elektroniczne klikadła i suwadła, a gdy przed 23 (już w trakcie gigu) wytworzyła się tradycyjna koncertowa sauna, trafioną reakcją były uchylane czasowo drzwi klubu – gdy bit tonie w na przemian zimnych i ciepłych falach powietrza, jest to uczucie niecodzienne. Z dobrych rozwiązań warto pochwalić jeszcze jedno: skoro gwiazda wieczoru się spóźni, dajmy zagrać innym. W ten sposób czas dla supportów (a takich było dwóch) rozrósł się do półtorej godziny i choć spędzano je raczej w sposób koktajlowy, uwagę zwrócił poznański Klaves (warto zajrzeć, jakie kokosy wyświetleń zbiera na youtubowym kanale Majestic).


O 22 wkracza na scenę Nicolas Jaar, rozpoczynając od długiej partii szumów, ewoluujących w trzaski i odwrotnie: sprytny ów zabieg pozwolił zapomnieć o towarzyskiej atmosferze sprzed kilku chwil. Szumne intro szybko okazało się być uwerturą do „Space is only noise”, tytułowego utworu z debiutu Nico. Co o nim? Niczym daleki kuzyn spotkany po 10 latach  – zmienił się nie poznania! Dało się słyszeć już przy jego okazji, a i potem jeszcze wielokrotnie, że kariera muzycznej złotej rączki zrobiła z Jaara, no powiedzmy, półboga interpretacji i improwizacji. Z początku bardziej surowych, o szorstkiej fakturze, zaskakujących lub co najmniej ciekawych; mam tu na myśli choćby świetne „And I say”, gdy Nico oplątał dźwiękiem charakterystyczny wokal Scout Larue, w oryginale utwór znacznie mniej wyrazisty poza tematem głównym. Majstrowanie przy kawałkach własnych wychodzi mu z godną pozazdroszczenia lekkością, jak gdyby operował na ciele, które zna w każdym calu.

Należą się Nico równie wielkie brawa za strategiczne rozplanowanie imprezy: najpierw pokazał się od strony bardziej ambitnej, a w miarę nieuchronnego spadku koncentracji publiki, przystąpił do rzeczy lżejszych, momentami bez skrępowania tanecznych – na żartobliwym bisie kończąc.

ALE zawsze musi być przecież ale. Na przykład dlaczego Węgrzy na Electronic Beats dostali występ Jaara na scenie nie tylko z żywymi instrumentami, ale także z jak najbardziej żywym Harringtonem – a wszystko to przecież pod szyldem Nicolas Jaar? - podczas gdy myśmy dostali tylko wizuale od Tarika Barriego.


Jak widać po akapicie powyżej, czepialstwo najlepszym dowodem na dobry gig!

Jacek Wiaderny

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zostaw wiadomość.