niedziela, 23 marca 2014

RELACJA: Bonobo w B90


Relacja z gdańskiego koncertu Bonobo w klubie B90.


Tego roku Gdańsk hucznie świętował pierwszy dzień wiosny, witając ją w rytmie wyznaczonym przez Simona Greena. 21 marca Gdańsk miał przyjemność, jako trzecie polskie miasto z kolei, gościć Bonobo, który razem z zespołem ruszył w trasę promującą nowy album The North Borders. Trójmiejscy fani Bonobo długo musieli czekać na imprezowanie z zespołem, bo był to ich pierwszy gig w tym regionie, a jak bardzo upragnionym wydarzeniem był ten koncert, mówi wyprzedana na parę dni przed koncertem pula biletów (1500).

Gig odbył się w stosunkowo niedawno otwartym klubie B90, znajdującym się na terenie Stoczni Gdańskiej, co jeszcze bardziej spotęgowało moc tego wydarzenia. Na zewnątrz klubu murowane wielkie hale, w środku wysokie betonowe stropy, szarość i stal. Cała ta surowość architektury i industrialny klimat idealnie wpasowały się jako tło do muzyki granej tego wieczoru. Pomimo tej chłodnej scenerii, na parkiecie zrobiło się gorąco. Z czasem, piosenka po piosence, rosła ilość osób i ilość kresek na termometrze.  A to wszystko za sprawą dwóch angielskich artystów: Werkha i Bonobo.

Punktualnie co do minuty, o 21:00 na scenę wszedł chłopak z gitarą. Tutaj muszę się przyznać, że nagrania Werkha, których słuchałam w Internecie, nie przypadły mi do gustu, bardziej drażniły moje uszy, niż sprawiały mi przyjemność. Dlatego też na koncercie młody muzyk zaskoczył mnie bardzo pozytywnie. Zaczęło się spokojnie i akustycznie, a kilka minut później większość osób bujała się z piwem do jego elektronicznych kawałków. Werkh, o którym jeszcze mało kto słyszał, a o którym może być głośno. Wszystkich pozytywnie nastroił i rozruszał przez zbliżającym się występem Bonobo. Zdecydowanie dobry wybór na support.

No i wreszcie kilka minut po 22 na scenę wszedł Green i zaczęła się magia. Po pierwszych dźwiękach wszyscy zaczęli się bawić do energetycznego i szybkiego „Cirrus”. I to chyba najlepszy wybór na utwór rozbudzający i rozgrzewający cała publikę, bo jest on zdecydowanie jednym z najszybszych i najbardziej wpadających w ucho utworów na North Borders. Po pierwszym kawałku do Simona Greena zaczęli dołączać inni muzycy, aby zagrać nam nieco spokojniejsze „Sapphire”. Wkrótce na scenie pojawiła się też młodsza koleżanka Greena z wytwórni -  Szjerdene, która cały wieczór czarowała nas głosem o cudnej barwie. Na scenę co chwilę wchodzili inni muzycy, za chwilę znów z niej schodzili, ustępując miejsca samemu Simonowi. Cała ta przeplatanka utworów czysto elektronicznych z tymi bardziej nu-jazzowymi, fuzja Greenowych sampli z żywymi instrumentami dała jednak niezwykły końcowy efekt. Muzyk zabrał fanów w muzyczną podróż, gdzie radość przelata się z melancholią. Większość koncertowej set listy stanowiły oczywiście kawałki z North Borders i tak mogliśmy usłyszeć m.in.  „Towers”, „Transists”, „First Fires”, „Know You”, „Ten Tigers” czy „Pieces”. Fanom starszych albumów muzycy zaprezentowali m.in. „Stay The Same”, relaksujące „Recurring”, „Kiara”, „Ketto”, bujające „El Toro”,  „The Keeper” czy rytmiczne „We Could Forever”. Każdy więc z tych, którzy są zwolennikami starszego grania Greena, czy tych, którzy wolą nowe, bardziej house’owe i elektroniczne brzmienie Bonobo, mógł nacieszyć uszy. Koncert niezwykły, moc pozytywnej energii na nadchodzącą porę roku, atmosfera niezapomniana. W zasadzie nie ma się do czego przyczepić.

Małgorzata Walkusz





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zostaw wiadomość.