Zaległości za 2013 ciąg dalszy. Tym razem Drake, The Foreign Exchange, The Internet, Vic Mensa oraz Young Fathers.
Drake – Nothing
Was The Same
2013, Cash Money Records
Drake jednocześnie kontynuuje to,
co robił na Take Cara, oraz w pewien
sposób odpowiada na zeszłoroczny channel
ORANGE Franka Oceana. Wiadomo, że nie do każdego trafia użalający się nad
sobą bogaty kolo, którego dodatkowo łatwo zdissować za pedalskie nawijki, ale
właśnie w takim anturażu Drizzy czuje się JAK RYBA W WODZIE. Ale pomijając już
to — album jest naprawdę pełen mocarnych numerów (pomijam już singlowe „Started
From The Bottom” czy „Hold On, We’re Going Home”). Tu w sumie każdy indeks
zachwyca producencką dbałością o detale czy umiejętnym rozplanowaniem struktury
zazwyczaj smutnawego beatu („From Time” to pewnie ulubiony track Jamesa Blake’a
z płyty), do którego dokleja się Drake i manifestuje swoje żale. I mimo prawie
godziny trwania krążka wcale nie czuć znużenie, co dziś jest sporym
osiągnięciem. Na bank jeden z rapowych highlightów tego roku.
8
***
The Foreign Exchange – Love In Flying Colors
2013, Foreign Exchange
Podczas gdy z
rozgłośni radiowych jak żar z pieca wylatuje co chwile „Wrecking Ball”, a w
niezalowych czeluściach internetu toczą się zacięte debaty nad longami DARKSIDE
i Arcade Fire, zupełnie niepostrzeżenie, ze swojego małego kącika wyszedł duet
Foreign Exchange. Ich kolejna płyta to w sumie kontynuacja poprzednich
wydawnictw: panowie wciąż osłaniają słuchaczy ciepłym kocykiem wychillowanego
r&b, posiłkującym się obezwładniającymi melodiami i chorusami, skąpanymi w
krystalicznej produkcji. Mój problem z Love
In Flying Colors polega jednak na braku zrobienia jakiegoś kroku naprzód –
choć „If I Knew Then” czy „Better” są naprawdę wspaniałymi piosenkami, to
jednak mam lekki niedosyt, zwłaszcza w końcówce płyty robi się trochę zastój.
Ale i tak spędziłem z tym krążkiem masę czasu, który w żadnym razie nie był
czasem straconym.
7
***
The Internet – Feel Good
2013, Odd Future
Jeden z pewniaków ze stajni Odd
Future nie daje o sobie zapomnieć. W 2011 duet The Internet uraczył nas
świetnym debiutanckim krążkiem Purple
Naked Ladies, a w tym roku serwuje równie udany, a może i jeszcze lepszy
sofomor. W drugiej odsłonie Syd Tha Kid (wokalistka!) i Matt Martians prawie
zupełnie odrzucają elektronikę na rzecz żywych instrumentów, więc ci, którzy
czekali na kolejne single w stylu „Cocaine”, mogą być rozczarowani. Ale za to
amatorzy gładkiego, wyluzowanego, smooth-popu powinni bez wahania polubić Feel Good. O jakości oraz kształcie
nowego materiału stanowią ocieplone jazzowym feelingiem, złożone, eteryczne
impresje. Iście popowych momentów również nie zabrakło (zażerające „Dontcha”
czy żywiołowe „Runnin’” to dobre ilustracje), choć faktycznie mogłoby być ich
więcej. Ale i tak The Internet nagrali bezdyskusyjnie kozackiego longplaya, do
którego jeszcze nieraz wrócę.
7
***
Vic Mensa – INNANETAPE
2013, Mixtape
Nie zapominamy naturalnie o
hip-hopowych mixtape’ach, które momentami są równie dobre, co regularne
studyjniaki. Przykładem niech będzie Victor Mensah, młodzieniaszek z Illinois
(raptem dwadzieścia lat) już całkiem konkretnie wymiatający za majkiem. Ale co
jeszcze istotne – koleś ma nosa do beatów. Podkłady na INNANETAPE w niczym nie przypominają robionego na odpierdol,
ubogiego szajsu, jaki znajdziemy na przeważającej większości mixtape’ów. Drugim
atutem jest popowy potencjał jego numerów (weźmy taki „That Nigga” albo „Orange
Soda” – tu nie tylko przez tytuł Vic kojarzy się z Frakiem Oceanem), za który
należy mu się parę plusów. A pozostałą moc atrakcji zapewniają goście w osobach
Chance The Rappera, BJ The Chicago Kida czy chociażby Thundercata,
udzielającego się w pędzącym „RUN!”. Radzę obserwować tego ziomka, bo całkiem
możliwe, że wkrótce to on będzie rozdawał rapowe karty.
6.5
Young Fathers - Tape Two
2013, Anticon/SeeYouSoon.pl
Druga taśma od młodych ojców
przynosi na pewno ciekawsze numery od tych, które mogliśmy znaleźć oczywiście
na taśmie numer jeden. Od razu rzuca się w uszy dbalsza produkcja, bez
porównania z niemal chałupniczą, brudnawą produkcją Tape One. A tak poza podobnymi kwestiami na Tape Two pojawiły się lepsze kompozycje. Momentami trochę
przypominają mi o Shabazz Palaces, ale w tej wizji odseparowanych od
digitalnych sztuczek, a w zamian inkorporujących pierwiastki tubylcze. Numery
takie jak „I Heard”, „Come To Life”, „Only Child”, „Freefalling” czy „Way Down
In The Hole” spokojnie mogą potwierdzać moją hipotezę. Ważniejsze jest jednak
to, że jest w tych dziwnych, eksperymentalnych, podszytych orientalnym
rapowaniem, deklamowaniem i śpiewaniem coś frapującego, choć czekam na jakieś
wyraźniejsze rozwinięcie na zapowiadanym Dead.
6
***
Tomasz Skowyra
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zostaw wiadomość.