środa, 8 stycznia 2014

Zaległości recenzenckie #14: Drake, The Foreign Exchange, The Internet, Vic Mensa, Young Fathers


Zaległości za 2013 ciąg dalszy. Tym razem Drake, The Foreign Exchange, The Internet, Vic Mensa oraz Young Fathers.




Drake – Nothing Was The Same
2013, Cash Money Records

Drake jednocześnie kontynuuje to, co robił na Take Cara, oraz w pewien sposób odpowiada na zeszłoroczny channel ORANGE Franka Oceana. Wiadomo, że nie do każdego trafia użalający się nad sobą bogaty kolo, którego dodatkowo łatwo zdissować za pedalskie nawijki, ale właśnie w takim anturażu Drizzy czuje się JAK RYBA W WODZIE. Ale pomijając już to — album jest naprawdę pełen mocarnych numerów (pomijam już singlowe „Started From The Bottom” czy „Hold On, We’re Going Home”). Tu w sumie każdy indeks zachwyca producencką dbałością o detale czy umiejętnym rozplanowaniem struktury zazwyczaj smutnawego beatu („From Time” to pewnie ulubiony track Jamesa Blake’a z płyty), do którego dokleja się Drake i manifestuje swoje żale. I mimo prawie godziny trwania krążka wcale nie czuć znużenie, co dziś jest sporym osiągnięciem. Na bank jeden z rapowych highlightów tego roku. 

8

***

The Foreign Exchange – Love In Flying Colors
2013, Foreign Exchange

Podczas gdy z rozgłośni radiowych jak żar z pieca wylatuje co chwile „Wrecking Ball”, a w niezalowych czeluściach internetu toczą się zacięte debaty nad longami DARKSIDE i Arcade Fire, zupełnie niepostrzeżenie, ze swojego małego kącika wyszedł duet Foreign Exchange. Ich kolejna płyta to w sumie kontynuacja poprzednich wydawnictw: panowie wciąż osłaniają słuchaczy ciepłym kocykiem wychillowanego r&b, posiłkującym się obezwładniającymi melodiami i chorusami, skąpanymi w krystalicznej produkcji. Mój problem z Love In Flying Colors polega jednak na braku zrobienia jakiegoś kroku naprzód – choć „If I Knew Then” czy „Better” są naprawdę wspaniałymi piosenkami, to jednak mam lekki niedosyt, zwłaszcza w końcówce płyty robi się trochę zastój. Ale i tak spędziłem z tym krążkiem masę czasu, który w żadnym razie nie był czasem straconym. 

7

***

The Internet – Feel Good
2013, Odd Future

Jeden z pewniaków ze stajni Odd Future nie daje o sobie zapomnieć. W 2011 duet The Internet uraczył nas świetnym debiutanckim krążkiem Purple Naked Ladies, a w tym roku serwuje równie udany, a może i jeszcze lepszy sofomor. W drugiej odsłonie Syd Tha Kid (wokalistka!) i Matt Martians prawie zupełnie odrzucają elektronikę na rzecz żywych instrumentów, więc ci, którzy czekali na kolejne single w stylu „Cocaine”, mogą być rozczarowani. Ale za to amatorzy gładkiego, wyluzowanego, smooth-popu powinni bez wahania polubić Feel Good. O jakości oraz kształcie nowego materiału stanowią ocieplone jazzowym feelingiem, złożone, eteryczne impresje. Iście popowych momentów również nie zabrakło (zażerające „Dontcha” czy żywiołowe „Runnin’” to dobre ilustracje), choć faktycznie mogłoby być ich więcej. Ale i tak The Internet nagrali bezdyskusyjnie kozackiego longplaya, do którego jeszcze nieraz wrócę.

7

***

Vic Mensa – INNANETAPE
2013, Mixtape

Nie zapominamy naturalnie o hip-hopowych mixtape’ach, które momentami są równie dobre, co regularne studyjniaki. Przykładem niech będzie Victor Mensah, młodzieniaszek z Illinois (raptem dwadzieścia lat) już całkiem konkretnie wymiatający za majkiem. Ale co jeszcze istotne – koleś ma nosa do beatów. Podkłady na INNANETAPE w niczym nie przypominają robionego na odpierdol, ubogiego szajsu, jaki znajdziemy na przeważającej większości mixtape’ów. Drugim atutem jest popowy potencjał jego numerów (weźmy taki „That Nigga” albo „Orange Soda” – tu nie tylko przez tytuł Vic kojarzy się z Frakiem Oceanem), za który należy mu się parę plusów. A pozostałą moc atrakcji zapewniają goście w osobach Chance The Rappera, BJ The Chicago Kida czy chociażby Thundercata, udzielającego się w pędzącym „RUN!”. Radzę obserwować tego ziomka, bo całkiem możliwe, że wkrótce to on będzie rozdawał rapowe karty. 

6.5

Young Fathers - Tape Two
2013, Anticon/SeeYouSoon.pl

Druga taśma od młodych ojców przynosi na pewno ciekawsze numery od tych, które mogliśmy znaleźć oczywiście na taśmie numer jeden. Od razu rzuca się w uszy dbalsza produkcja, bez porównania z niemal chałupniczą, brudnawą produkcją Tape One. A tak poza podobnymi kwestiami na Tape Two pojawiły się lepsze kompozycje. Momentami trochę przypominają mi o Shabazz Palaces, ale w tej wizji odseparowanych od digitalnych sztuczek, a w zamian inkorporujących pierwiastki tubylcze. Numery takie jak „I Heard”, „Come To Life”, „Only Child”, „Freefalling” czy „Way Down In The Hole” spokojnie mogą potwierdzać moją hipotezę. Ważniejsze jest jednak to, że jest w tych dziwnych, eksperymentalnych, podszytych orientalnym rapowaniem, deklamowaniem i śpiewaniem coś frapującego, choć czekam na jakieś wyraźniejsze rozwinięcie na zapowiadanym Dead.
6

***

Tomasz Skowyra

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zostaw wiadomość.