poniedziałek, 2 grudnia 2013

Recenzja: Szezlong - Learned helplessness



WYTWÓRNIA: wydawnictwo własne

WYDANE: 17 października 2013
FACEBOOK



Szezlong polubiłem już jakiś czas temu, kiedy mieli jeszcze jeden numer na bandcampie i mniej niż teraz polubień na facebooku. I bardzo fajnie, że jako jednemu z niewielu składów demówkową zajawkę i spontaniczność udało się przenieść na pełną płytę. Pokazać się jako zespół spontaniczny i z prawilnymi inspiracjami.

Pierwsze skojarzenie? „Naive” ukazuje Szezlong jako następną odsłonę serialu pt. „polskie Pavement”, czyli przybijamy piątkę z Lewymi Łokciami (jeśli da się przybić piątkę z łokciem) i Eric Shoves Them In His Pocket. „Shadows” miota się gdzieś pomiędzy pierwszą płytą Hot Hot Heat, a The Cure z okresu The Top. Pozytywnie zaskakuje furiacki, wczesnomodestmouse'owy „1.30”, „Out of Order”, który może spodobać się każdemu, kto lubi rozmarzone wcielenie Yo La Tengo, leniwie melancholijne „Circles” i najbardziej hiciarskie w zestawie „Improper”. „Coming to terms” zbliża chłopaków do najlepszych Weezerowskich tradycji. Czegoś nie wymieniłem? Ano jest jeszcze „Starless night” i „Hangover”. Dobre rzeczy z okolic, dajmy na to, solowego Malkmusa.
Learned helplessness to z pewnością udany debiut. Zacna kompilacja tego, co było fajne w starym indie i tym w wersji 2.0. Jeśli nie dostaną komputerów i nie zechcą robić popu, będzie jeszcze lepiej.

7
Mateusz Romanoski 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zostaw wiadomość.