piątek, 29 listopada 2013

Recenzja: King Khan and the Shrines - Idle No More




WYTWÓRNIA: Merge Records
WYDANE: 2 września 2013
WIĘCEJ O ARTYŚCIE
FACEBOOK 


Zbliżający się ku końcowi rok był dla Arisha Ahmada "Kinga" Khana niezmiernie pozytywny. Nowy, ósmy już album, udział w kompilacji Garage Swim, gdzie nagrał dwa kawałki oraz przeprowadzka do Merge Records. Mało? To dodajmy do tego, że muzycznie Idle No More to King Khan w swojej formie. Dobrej formie.

Luźne, wypełnione niemal kalifornijskim słońcem kompozycje, które z łatwością wpadają w ucho, a których raczej w radiu nie usłyszymy? Położenie nacisku na rytm? Utwory naszpikowane zagadnieniami politycznymi i - a może przede wszystkim - społecznymi? Tak, typowe King Khan and the Shrines. Mieszkający w Berlinie Kanadyjczyk od lat walczy z systemem za pomocą muzyki, efektów raczej  tego nie będzie nigdy (no bo gdzież tam?!), ale to nie przeszkadza mu w pisaniu po prostu dobrych piosenek. 

I tak już jest od samego początku Idle No More. Pierwsze takty "Born to Die" witają słuchaczy co prawda cięższymi riffami gitary, ale po chwili pojawia się już standardowa, sixtisowa melodia, tak dobrze znana fanom Khana. Siła i tego utworu, jak również i większości z tego albumu, to bez wątpienia refreny. Zwłaszcza w tych żywszych, bardziej rokendrolowych kawałkach. "Bite My Tongue" to kolejny muzyczny powrót do przeszłości - do czasów małych, ciemnych i zapchanych szalejącymi nastolatkami klubów, w których unosił się dym wszystkiego, co można palić i zapach wszystkiego, co można w klubach pić. Radość z gry, radość z imprezowania, radość z komponowania po prostu garażowych hitów. Legendarne brzmiene - takiego sformułowania śmiało można użyć w przypadku i Idle No More, i samego King Khan and the Shrines, bo przecież od kogoś uczyli się Ty Segall, Mikal Cronin czy King Tuff. A od kogo? Wystarczy posłuchać "Thorn in Her Pride" z rewelacyjnie wstawionymi organami Hammonda, z odpowiednio stopniowanym napięciem i urzekającym "shooby dooby do wah" (kto jeszcze tak śpiewa!). "Luckiest Man" to znowu klawisze jako postać pierwszoplanowa i wciągająca linia basu. Przy dęciakach w "Better Luck Next Time" i chórkach w refrenie można się zakochać, a spokojna ballada "Pray For Lil" złamie serce każdemu twardzielowi, a to za sprawą uroczego śpiewu gościnnie udzielającej się soulowej Jeny Roker, smyków i ksylofonu. Utwór z dedykacją dla żony Arisha? Słodko. 

Mniej słodko, że "Pray For Lil" zamyka tę pozytywną stronę Idle No More. Pozostałe kompozycje nudzą. "Darkness", "Bad Boy" czy "I Got Made" mogłyby się na najnowszym albumie King Khan and the Shrines po prost nie znaleźć. Prezentują się dość nijako, nie wnosząc tym samym niczego ciekawego do całości materiału. A mimo to...

A mimo to Idle No More to porządny album, ale czy po kumplu Marka Sultana i chociażby Black Lips można się było spodziewać czegoś innego? Lata w branży zrobiły swoje, ósmej płyty King Khan and the Shrines przegapić nie można. Zdecydowanie. Zwłaszcza, że od ostatniego The Supreme Genius of King Khan and the Shrines minęło już sześć lat!

6.5

Piotr Strzemieczny

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zostaw wiadomość.