WYTWÓRNIA: Cascine
WYDANE: 12 listopada 2013
I weź tu napisz coś mądrego o SOFOMORZE Jensen Sportag. Jakieś
próby znalezienia stałego kontaktu z Last
Exit, zestawiania z chillwave’ową poetyką Causers Of This, analogie do Blake’owskich manewrów, doszukiwanie
się wspólnego mianownika z estetyką Cupid
& Psyche 85 lub śladów ambientowych struktur w kontekście Stealth Of Days, choć pożyteczne, to
jednak w rzeczywistości są urągającym, niegentlemańskim spłyceniem, na jakie to
autotelicznie czyste arcydzieło w żadnym wypadku nie zasługuje. Tak jest, to
będzie recka-apoteoza.
Teraz nie dziwię się czemu tak długo trwał proces tworzenia Stelth Of Days. Każda impresja jest do
cna nasycona niemiłosiernie bogatym korowodem lśniących pereł, mieniących się
klejnotów czy innych cudeniek. Żeby wszystko to z gracją i zegarmistrzowską
precyzją rozplanować, niezbędny był spokój, rozwaga, czas, talent oraz jakiś
metafizyczny pierwiastek. Najwyraźniej nie zabrakło żadnego z tych elementów,
dlatego powstało coś zupełnie nieuchwytnego, będącego czymś w rodzaju lekko
uchylonych bram do osobnego i nieznanego uniwersum. Bo czy jesteśmy w stanie
wskazać autentycznego antenata Stelth Of
Days? Czy te kalejdoskopowo-alabastrowe obłoki płynące nad baśniową krainą
snu są podobne do czegoś z przeszłości? Nie zamierzam nawet podejmować próby
odpowiedzenia na to pytanie, bo odpowiedź jest z góry wiadoma. Pozostaje tylko smutny
fakt, że to zjawisko pozbawione medialnej otoczki, stąd też krąg wyznawców jest
i prawdopodobnie nadal będzie ubogi (raptem niecałe dwa i pół tysiąca lajków na
Facebooku). Aż chce się
krzyknąć: „Well how can that be fair at
all?”
A jak to się wszystko zaczyna? Od „Rain Code”, będącym nie
tylko nowym rozdziałem w artystycznym życiu duetu z Nashville, ale również
momentem, w którym duch przekracza granicę jawy i wkracza w odrealnioną
rzeczywistość. Subtelne pady klawiszy wraz z całą panoramą drobnych ornamentów
i pogłosów, zostają obudowane dostojnym rytmem, na tle którego pływają eteryczne
wokalizy. Z jednej strony tworzy się zupełnie oniryczny i egzotyczny klimat, z
drugiej zaś z tej dźwiękowej wiązki wyłania się ciepło i dobro, jakiego tak
bardzo nam dziś brakuje – i to dotyczy wszystkich tracków na Stealth Of Days. Mam taką wizję, że Jenseni
przełożyli jeden z pejzaży Edgara Varesego na język współczesnego popu i to
właśnie stanowi o nieprawdopodobnej sile kompozycji, choć oczywiście wiem, że są
na to małe szanse. A doprowadzając wątek „Rain Code” do końca: przecież właśnie
tak mogliby brzmieć dzisiaj Massive Attack, gdyby utrzymali błyskotliwość i
polot z okresu Mezzanine.
Kiedy słuchacz już oswoi się i przywyknie do nowych warunków,
panowie Samuel Wilkinson i Elvis Craig serwują nieskazitelny majstersztyk „Six
Senses”, gdzie faktycznie rytmiczne imponderabilia debiutu Junior Boys da się
odczuć, ale o wielkości decyduje Jensenowska filozofia songwritingu, osiągająca
tu swój zenit. Błogą suitę kontynuują „Light Through Lace” i „Falling Down”. Opisu
delikatności i intymności samej melodyki, nie wspominając już o emocjach zawartych
w utworach, mógłby się podjąć jakiś Theophile Gautier, bo w przeciwnym razie
doszłoby do profanacji. Teoretycznie to jest muzyka dla fanów estetyki The xx,
choć oni pewnie longplayem Jensenów pogardzą. Ale idąc dalej ścieżką
tracklisty: równie ciężko napisać coś odpowiedniego o powabnym i leciutkim
„After Gardens”, opartym na zwolnionej pętli „Jareaux”. A czy łatwiej będzie z
nieziemsko chwytliwym i uzależniającym „Hidden, Haunted”, który dla mnie chyba
pozostanie najpiękniejszym popowym fragmentem tego roku? Niestety nie.
Każda z tych dziesięciu piosenek poraża czy wręcz zabija
obfitością bezbłędnych, krystalicznych melodii i arsenałem bezlitosnych hooków.
Każdy utwór to po prostu kopalnia cudownych motywów, które chce się powtarzać w
nieskończoność. Nie odstają ani opętane w rejony post-disco „Bellz”, ani marzycielski
deep-house „Under The Rose”, ani bardziej stonowany, melancholijny finał w
postaci urokliwej mozaiki „Blue Shade”, a zwłaszcza „Blood Hourglass”, gdzie
duet interpoluje skrawki „Everything Good” w kolejną wariację dokonaną na bicie
„Jareaux”, co w konsekwencji daje kolejne arcydzieło. A drugą konsekwencją jest
ocena całego Stealth Of Days, która w
zasadzie może być tylko jedna. Co ciekawe, przyznaję tę ocenę już trzeci raz od
początku stycznia, co dobitnie świadczy o tym, że rok 2013 pełen jest naprawdę
zajebistej muzyki.
9.5
Tomasz Skowyra
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zostaw wiadomość.