WYTWÓRNIA: Antena Krzyku
WYDANE: 7 października 2013
WIĘCEJ O ARTYŚCIE
KUP ALBUM: SeeYouSoon.pl, Serpent.pl
W świecie, w którym ludzie są coraz gorsi, coraz wredniejsi
i ciągle tylko zagrywają ci piłki na tak zwanego konia, Bipolar Bears
udowodnili, że można wierzyć w dobroć serca, gesty innych osób czy po prostu
to, o czym Jacek Szabrański z Wytwórni Krajowej opowiadał w wywiadzie dla nas,
więzi słuchaczy z artystami.
Co zrobili? Wzięli udział w crowdfundingowej akcji portalu
PolakPotrafi i z pomocą fanów uzbierali fundusze na wydanie płyty. Tym sposobem
wszyscy mogą kupić sobie album o wdzięcznym tytule 'Aina Makua, nieliczni - czyli ci, który go kupili - mogą go
posłuchać, a jeszcze inni, którzy piórem klawiaturą starają się wyżywić siebie
i swojego chomika w kołowrotku i psa-głodomora, mogą to wydawnictwo opisać. Proste?
I to jak.
Ale ckliwe historie ckliwymi historiami, a miejskie
opowieści o zbieraniu pieniążków na wydanie opowieściami o zbieraniu na
wydanie. Skupmy się na płycie, za którą znowu stoi Antena Krzyku, która to
chyba nie chce tak szybko zerwać ze starymi - swoją drogą bardzo dobrymi -
nawykami i w świat puszcza kolejne albumy. Bipolar Bears od zawsze uwielbiali i
od zawsze preferowali flirt muzyki gitarowej z elektroniczną. Kto pamięta
wydane w 2011 roku Przestępstwa, ten
z góry mógł zakładać, jak 'Aina Makua
będzie wyglądać. Tu trochę elektroniki, tam nojzowy wygrzew, a jeszcze gdzieś
jakaś semi-folkowa kompozycja. Nie inaczej jest na płycie numer trzy
wrocławian, gdzie najlepszym i zarazem najgłupszym określeniem byłaby łatka
"folktronica", tak często widywana na last.fm. No ale mniejsza z tym.
Pierwsza różnica, którą da się dostrzec pomiędzy Przestępstwami a 'Aina Makua, to powrót do języka z Interpolar Link. Nie wiem dlaczego Bipolar Bears znowu postanowili
śpiewać po angielsku, ale przecież na dwójeczce
nie brzmiało to źle, a jedynym powodem jest chęć podbicia rynków innych
państw. Druga zmiana? Melodyjność. Po debiucie BB poszli w stronę bardziej
przystępnych kompozycji, ale Aina Makua
to album, który tę drogę lekko zaciera, nie daje pełnego obrazu zespołu. Otwierające całość "The War is Over"
przytacza delikatne popowe melodie połączone z chaotycznym bitem. W tle gdzieś kołaczą usypiające klawisze, a pod koniec wszystko przyspiesza i nabiera bardzo nerwowego wydźwięku. Bardzo fajnie historię tego kawałka opisał Szymon Danis w naszych czynnikach pierwszych, opowiadając, w jaki niemal konspiracyjny sposób powstało "The War is Over". Na tle pierwszej kompozycji, a także singlowego "The Diary of Johnnie Gray", wypada "PS", które ciężką, industrialną aurą z jednej strony intryguje, a z drugiej nie wnosi nic nowego do twórczości Bipolar Bears.
Całkiem ciekawą fuzję neo-folku z postrockowymi naleciałościami prezentuje właśnie "The Diary of Johnnie Gray", w którym melodyjnie mamy momentami coś jak Mumford and Sons skrzyżowane z rozbudowanymi patetycznymi partiami w stylu szwedzkiej Doreny, na przykład. O co dokładnie chodzi? O melodię po wyśpiewanym "I don't think so, I don't want this". Tym samym to najbardziej przystępna i najbardziej radiowa kompozycja z całego 'Aina Makua, na singiel wybrana idealnie.
Dalej już tak lekko nie jest. Od zawsze wiadomym było, że Bipolar Bears lubują się w bardzo połamanych brzmieniach, że kochają eksperymenty dźwiękowe, że "fuzja" to ich imię z bierzmowania i w ogóle. To w ogóle odznacza się właśnie na pozostałej części albumu. Gdybym tolerował słowo "eklektyzm", byłoby jak znalazł, żeby opisać to, co dzieje się na 'Aina Makua. Bo "Od ucha do brzucha" to najbardziej nojzowy kawałek na płycie, z ciężkimi syntezatorami, z masą efektów i nerwowością bijącą na kilometr w górę i w bok. "Fight for the Ordinary" skacze między tematami, które zmieniają się bardzo często. Jest szybko, jest wolno, jest głośno, jest też cicho. Trochę śpiewu i trochę wydzierania się. I to jest właśnie udana laurka muzyki alternatywnej.
A reszta kawałków? Również wypada ciekawie - bo czy będzie to "Saliva" (końcówka na żywo musi wgniatać słuchacza w podłogę), czy "Aina Makuawahine" z karaibskim wstępem i następującą potem wariacją na temat rytmu i melodią zabraną z jakiejś starej gry komputerowej, wszystko wypada obiecująco. Warto też wspomnieć o utrzymanym w interesującej konwencji "How It's Unmade", chociaż lektor w tle może kojarzyć się, żeby nie sięgać daleko, z "Chocolate" Tindersticks, a wysokie tony wchodzące na wysokości 1:32 - z, choć to może naciągane, ale takie miałem właśnie skojarzenie, "I Love You, Ono". Zatem co otrzymujemy? Kolejną porządną dawkę zwariowanej muzyki Bipolar Bears, czyli eksperymentów oporządzanych w naprawdę zadbanym muzycznym laboratorium. Ale czy mogło być inaczej?
Całkiem ciekawą fuzję neo-folku z postrockowymi naleciałościami prezentuje właśnie "The Diary of Johnnie Gray", w którym melodyjnie mamy momentami coś jak Mumford and Sons skrzyżowane z rozbudowanymi patetycznymi partiami w stylu szwedzkiej Doreny, na przykład. O co dokładnie chodzi? O melodię po wyśpiewanym "I don't think so, I don't want this". Tym samym to najbardziej przystępna i najbardziej radiowa kompozycja z całego 'Aina Makua, na singiel wybrana idealnie.
Dalej już tak lekko nie jest. Od zawsze wiadomym było, że Bipolar Bears lubują się w bardzo połamanych brzmieniach, że kochają eksperymenty dźwiękowe, że "fuzja" to ich imię z bierzmowania i w ogóle. To w ogóle odznacza się właśnie na pozostałej części albumu. Gdybym tolerował słowo "eklektyzm", byłoby jak znalazł, żeby opisać to, co dzieje się na 'Aina Makua. Bo "Od ucha do brzucha" to najbardziej nojzowy kawałek na płycie, z ciężkimi syntezatorami, z masą efektów i nerwowością bijącą na kilometr w górę i w bok. "Fight for the Ordinary" skacze między tematami, które zmieniają się bardzo często. Jest szybko, jest wolno, jest głośno, jest też cicho. Trochę śpiewu i trochę wydzierania się. I to jest właśnie udana laurka muzyki alternatywnej.
A reszta kawałków? Również wypada ciekawie - bo czy będzie to "Saliva" (końcówka na żywo musi wgniatać słuchacza w podłogę), czy "Aina Makuawahine" z karaibskim wstępem i następującą potem wariacją na temat rytmu i melodią zabraną z jakiejś starej gry komputerowej, wszystko wypada obiecująco. Warto też wspomnieć o utrzymanym w interesującej konwencji "How It's Unmade", chociaż lektor w tle może kojarzyć się, żeby nie sięgać daleko, z "Chocolate" Tindersticks, a wysokie tony wchodzące na wysokości 1:32 - z, choć to może naciągane, ale takie miałem właśnie skojarzenie, "I Love You, Ono". Zatem co otrzymujemy? Kolejną porządną dawkę zwariowanej muzyki Bipolar Bears, czyli eksperymentów oporządzanych w naprawdę zadbanym muzycznym laboratorium. Ale czy mogło być inaczej?
7
Piotr Strzemieczny
"Od ucha do brzucha"*
OdpowiedzUsuń