Trzeba cieszyć się ze świetnej
płyty, której świat chyba trochę potrzebował.
Dobrze pamiętam ten skromniutki, niezalowy projekcik. W 2010 roku Cole M.G.N., jeden z grajków Haunted Graffiti, postawił na swoim i zabrał się za rozcinanie, szatkowanie, sklejanie, obrabianie, zwalniane i co tam jeszcze można zrobić z tkanką sampla. Cała ta niezobowiązująca zabawa (jak mniemam) zaowocowała soczystą epką, rozkładającą się tematycznie na ściśnięte post-prefusowo-chillwave’owe nu-disco. W prawdzie tych etykietek musiałbym tu dodać więcej, bo i lekka bryza ARENBI się pojawia, są też funkowe podmuchy, a nawet jakieś eksperymentalne wprawki, wpadające w horyzont Oneohtrix Point Never. Dziś The Samps rozrósł się do tria i po trzech latach od wydania małej płytki przyszła pora na coś w rodzaju longplaya. Coś w rodzaju, bo kompilacja też wchodzi w grę, ale dla dobra sprawy przyjmijmy, że obcujemy z pełnoprawnym debiutem, okej?
Więc
sprawy mają się tak: cała epka została włączona w ciało Macrochips & Microdips. „Train’s Coming” poznaliśmy w 2011
roku, dziś numer pięć w traciliście debiutu. Ujawnione w tym roku fragmenty
„Plans” i „Overnight Lo” też znalazły swoje miejsce na wydawnictwie. Razem mamy
już dziewięć indeksów, zatem *nowych* numerów uskładało się dokładnie pięć.
Mimo wszystkich tych roszad i przekładańców (na marginesie to świetnie pasuje
do stylu projektu), band wysmażył z chimerycznych, rozedrganych i rozmydlonych
skrawków twór absolutnie spójny, wręcz ciasny. Język, którym komunikuje się
Samps jest - trzeba przyznać - oryginalny, sugestywny, i co chyba najlepsze,
nowoczesny, bo wpisywanie tej muzyki w nieco przedawniony już nurt chillwave’u
wydaje się krzywdzące i rażąco niesprawiedliwe. Nie, nie, nie, nie, nie.
Macrochips & Microdips to świeża
popowa mieszanka wielu komponentów. Otwierający zestaw „Gusto” to wariacja
oldschoolowego disco, święcącego triumfy w latach siedemdziesiątych, popodcinany
„Train’s Coming” śmiało przypomina o początkach Bundicka, „Twince High” to
zawieszony hologram podgrzany przez
Autechre słuchających Washed Out, magmowy „Where You Form” oddaje ducha
ambientowych tekstur Amon Tobina circa Foley
Room (jedno z wielu skojarzeń), „Plans” uwodzi zdigitalowanym tłem,
kieliszkowymi szczypnięciami oraz czułymi plamami klawiszy, a „Overnight Lo” to
najbardziej chwytliwa cząstka tej psychodelicznej podróży, odkurzającej
najbardziej przebojowe chwile w repertuarze Neon Indian. Nie ma sensu
komentować numerów z epki, bo wiadomo, że „F.X.N.C.” czołga się w zadymionych
odmętach Forda & Lopatina, „Peppergood” to posiłkujące się ecstasy disco z
błogimi partiami basu, a „Hyperbolic” to cierpiąca na ADHD repetycyjna reklama
wariatkowa. Co się będę więcej produkował, urzeczony jestem tym krążkiem po
prostu.
I
choć wszystkie tracki trafiają w punkt i ogólnie powodów narzekań brak, to
jednak czuję lekki niedosyt. Nie wiem, może czekałem na jakiś moment
odbierający mowę czy coś, bo choć Macrochips
& Microdips to bardzo bliska mi kolekcja, to gdzieś w umyśle plącze się
myśl, że można było wycisnąć z tego wszystkiego jeszcze więcej dobroci. Ariel podpowiada: „I still think
you guys need to fuck with the beat more...like get rid of it completely maybe”? Hmmm, ciekawe. Ale zamiast wylewania żali
i zmagania się z wyimaginowanymi problemami trzeba cieszyć się ze świetnej
płyty, której świat chyba trochę potrzebował.
7.5
Tomasz Skowyra
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zostaw wiadomość.