wtorek, 15 października 2013

Recenzja: The Samps – "Macrochips & Microdips" (2013, Big Love)‎



Trzeba cieszyć się ze świetnej płyty, której świat chyba trochę potrzebował.












Dobrze pamiętam ten skromniutki, niezalowy projekcik. W 2010 roku Cole M.G.N., jeden z grajków Haunted Graffiti, postawił na swoim i zabrał się za rozcinanie, szatkowanie, sklejanie, obrabianie, zwalniane i co tam jeszcze można zrobić z tkanką sampla. Cała ta niezobowiązująca zabawa (jak mniemam) zaowocowała soczystą epką, rozkładającą się tematycznie na ściśnięte post-prefusowo-chillwave’owe nu-disco. W prawdzie tych etykietek musiałbym tu dodać więcej, bo i lekka bryza ARENBI się pojawia, są też funkowe podmuchy, a nawet jakieś eksperymentalne wprawki, wpadające w horyzont Oneohtrix Point Never. Dziś The Samps rozrósł się do tria i po trzech latach od wydania małej płytki przyszła pora na coś w rodzaju longplaya. Coś w rodzaju, bo kompilacja też wchodzi w grę, ale dla dobra sprawy przyjmijmy, że obcujemy z pełnoprawnym debiutem, okej?


Więc sprawy mają się tak: cała epka została włączona w ciało Macrochips & Microdips. „Train’s Coming” poznaliśmy w 2011 roku, dziś numer pięć w traciliście debiutu. Ujawnione w tym roku fragmenty „Plans” i „Overnight Lo” też znalazły swoje miejsce na wydawnictwie. Razem mamy już dziewięć indeksów, zatem *nowych* numerów uskładało się dokładnie pięć. Mimo wszystkich tych roszad i przekładańców (na marginesie to świetnie pasuje do stylu projektu), band wysmażył z chimerycznych, rozedrganych i rozmydlonych skrawków twór absolutnie spójny, wręcz ciasny. Język, którym komunikuje się Samps jest - trzeba przyznać - oryginalny, sugestywny, i co chyba najlepsze, nowoczesny, bo wpisywanie tej muzyki w nieco przedawniony już nurt chillwave’u wydaje się krzywdzące i rażąco niesprawiedliwe. Nie, nie, nie, nie, nie.

Macrochips & Microdips to świeża popowa mieszanka wielu komponentów. Otwierający zestaw „Gusto” to wariacja oldschoolowego disco, święcącego triumfy w latach siedemdziesiątych, popodcinany „Train’s Coming” śmiało przypomina o początkach Bundicka, „Twince High” to zawieszony hologram podgrzany  przez Autechre słuchających Washed Out, magmowy „Where You Form” oddaje ducha ambientowych tekstur Amon Tobina circa Foley Room (jedno z wielu skojarzeń), „Plans” uwodzi zdigitalowanym tłem, kieliszkowymi szczypnięciami oraz czułymi plamami klawiszy, a „Overnight Lo” to najbardziej chwytliwa cząstka tej psychodelicznej podróży, odkurzającej najbardziej przebojowe chwile w repertuarze Neon Indian. Nie ma sensu komentować numerów z epki, bo wiadomo, że „F.X.N.C.” czołga się w zadymionych odmętach Forda & Lopatina, „Peppergood” to posiłkujące się ecstasy disco z błogimi partiami basu, a „Hyperbolic” to cierpiąca na ADHD repetycyjna reklama wariatkowa. Co się będę więcej produkował, urzeczony jestem tym krążkiem po prostu.

I choć wszystkie tracki trafiają w punkt i ogólnie powodów narzekań brak, to jednak czuję lekki niedosyt. Nie wiem, może czekałem na jakiś moment odbierający mowę czy coś, bo choć Macrochips & Microdips to bardzo bliska mi kolekcja, to gdzieś w umyśle plącze się myśl, że można było wycisnąć z tego wszystkiego jeszcze więcej dobroci. Ariel podpowiada: I still think you guys need to fuck with the beat more...like get rid of it completely maybe”? Hmmm, ciekawe. Ale zamiast wylewania żali i zmagania się z wyimaginowanymi problemami trzeba cieszyć się ze świetnej płyty, której świat chyba trochę potrzebował.

7.5

Tomasz Skowyra

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zostaw wiadomość.