Historia jednej
znajomości w wydaniu brytyjskim.
London Grammar to jeden z tych zespołów, które raczej nie męczą się, spędzając razem kilka tygodni w trasie czy zamykając się na parę dni w studio. Paczka znajomych z uczelni postanowiła przeżyć muzyczną przygodę, a efekt przerósł chyba najśmielsze oczekiwania. Pewnie gdyby kilka lata temu ktoś powiedział Danowi Rothmanowi, że razem ze znalezioną na fejsie dziewczyną i kumplem, poznanym przez wspólnych znajomych, zdobędą szczyty list przebojów, pewnie głośno zaśmiałby się w twarz. Podobno są drugim The xx, a sama Hannah Reid (ach Hannah....) to kolejna Florence Welch. Nigdy nie lubiłem tego typu porównań, bo zazwyczaj robią muzykowi ogromne kuku, wrzucając mu na barki cały bagaż zwolenników i przeciwników (mimo że ci drudzy często nawet go nie słyszeli). Podobnie nigdy nie byłem fanem zespołów, których męski skład uzupełnia wokalistka i to była chyba największa bariera przed sięgnięciem po debiutancki album brytyjskiego trio. Żeby nie wyjść na szowinistę – drogie panie, łapcie za gitary i basy – absolutnie nie mam nic przeciwko!
Płyta,
zdaje się, idealna na leniwe przedpołudnie, niewymagająca zbyt wiele,
rozpoczyna się od „Hey Now” z wokalem
sypiącym tynk z sufitów. Właściwie podobnie wygląda cały album. Muzyka chowa
się gdzieś w tle. W zamyśle błyszczeć ma tu perlisty wokal Hannah. Wokalistka
gimnastykuje się, unosi, opada, faluje – czasem nazbyt dramatycznie, ale z
niezmienną pasją. Najbardziej w ucho wpada singlowe „Strong” predestynowane do
bycia radiowym hitem, który budzi połowę kraju do pracy w ramach porannej
audycji. Duża siła tkwi też w nadzwyczaj energicznym, w porównaniu do reszty
kawałków, „Metal & Dust” - i myślę, że w tym kierunku powinni uderzyć
przyjaciele z Nottingham. Niestety zdecydowana większość materiału z If You
Wait jest strasznie wtórna. Nie ma żadnych niespodzianek, zaskoczeń. Płyty
słucha się, jakby była kolejnym rimejkiem filmu, który znamy od dzieciństwa. Ta
sama historia, to samo zakończenie, tylko aktorzy inni. Z tak ogromnym
potencjałem zespół zdecydowanie stać na więcej, niż powielanie utartych
kanonów. Swoistym urozmaiceniem, za które na pewno należy docenić młode trio,
jest „Interlude” w wersji live. Właściwie gdyby nie wpatrywać się w tracklistę,
trudno byłoby stwierdzić, że to koncertówka, co pokazuje, jak dobrym zespołem
na żywo jest London Grammar. Dla miłośników pościelowych historii godne
polecenia są na pewno „Stay Awake” i fortepianowe „Nightcall”, które rozwija się
w towarzystwie trip–hopowego podbicia. Kończące płytę „If You Wait”, jako
tytułowy kawałek, powinno zwalić na kolana, ale niestety zostawia niesmak, bo
najzwyczajniej w świecie jest przekombinowane.
Album
If You Wait, przez wielu wychwalany pod niebiosa, na pewno nie jest
pełnią możliwości tria z Nottingham. Brakuje w nim odbicia osobowości Hannah,
Dana i Dota – zniknęło gdzieś pośród wokalnych meandrów serwowanych z uporem
maniaka w każdej sekundzie materiału. Niemniej jednak bardzo chciałbym usłyszeć
chociaż jeden równie dobry debiut polskiego zespołu.
6
Miłosz Karbowski
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zostaw wiadomość.