niedziela, 15 września 2013

Recenzja: Washed Out - "Paracosm" (2013, Sub Pop)

Blask przemijania.














Kiedy większość wykonawców z półki z napisem "chillwave" powoli zaczęła odchodzić od tegoż gatunku, Ernest Greene zanurzył się głębiej w odmęty retro czasoumilaczy. Czy wyszło mu to na dobre? No cóż, niekoniecznie. Spadek formy jest łatwo dostrzegalny.

Kiedy w 2011 roku Washed Out podbijał serca słuchaczy nagraniami z Within and Without, zachwytów nad płytą nie było końca. Przecież w końcu znalazł się konkurent dla Toro y Moi, Small Black i Neon Indian, który akurat notował spadek formy. "Eyes Be Closed", "Far Away" i "Amor Fati", nie wspominając już o rewelacyjnym "Echoes", jawiły się wówczas jako sztandary chillwave'u. Kto przypuszczał, że Greene, w ciągu zaledwie dwóch lat, zaliczy taki spadek jakości? Że jego nagrania będą nużyć, ciągnąć się w nieskończoność, a o samej płycie spokojnie będzie można powiedzieć "taka se"?

- Panie, a czegoż pan wymagasz od dreampopu? To ma być leniwe i ciągnąć się w nieskończoność - pierwszy podniósł głos zdrowy rozsądek.

Leniwe, prawda, ale ciągnące się jak mordoklejki? No już nie do końca. Sęk w tym, że Paracosm jest albumem po prostu bezpłciowym. Włączasz, leci, czasem zwrócisz uwagę, ale w końcu zdasz sobie sprawę, że płyta wybrzmiała po raz ostatni ładnych kilka minut temu.

- Gadanie, są na tym albumie mocne momenty. Chociażby takie "It All Feel Right"...

Jedno "It All Feel Right" wiosny nie czyni, a na gwiazdkę i zwierzę przemówi ludzkim głosem. Już otwierające całość "Entrance", choć trwające zaledwie półtorej minuty, usypia. Zaczyna się głębokimi, niemal drone'owymi syntezatorami, ale dochodzące odgłosy ptaków i przebijające się na pierwszy plan dzwoneczki psują całą aurę. Dlatego warto podkreślić jakość utworu numer dwa, który zdrowy rozsądek słusznie zaliczył do czołówki Paracosm. Zresztą Greene nie bez powodu wybrał właśnie ten utwór na singiel promujący sofomora. Wycofane i rozmyte niczym poranne słońce wokale Ernesta całkiem zgrabnie współgrają z kalejdoskopowym brzmieniem bogato zaaranżowanych melodii. No bo czego my tu nie znajdziemy? Są zreverbowane syntezatory, jest akustyczna gitara, jest i dużo muzycznej radości, tak odległej w stosunku do tego, co Washed Out przygotował na swoim Within and Without.
Ale żeby nie było, że "It All Feel Right" to jedyna perełka Paracosm, należy wspomnieć też o następującym po niej "Don't Give Up", który rozmytymi klawiszami kontempluje brzmieniowy przełom "cudownych lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych".

-yyy, co proszę?

No, tak to brzmi. Greene tekstowo szaleje w sposób i romantyczny, i optymistyczny, a dobrym tego przykładem niech będzie "Even though that we’re far apart we’ve come so close and it feels so right/ Don’t give up”. Melodyjnie "Don't Give Up" również daje radę, a tym kawałkiem Washed Out oddala się od estetyki kojarzonej z Within and Without na rzecz tych żywszych brzmień Toro y Moi czy Kindness. I to by było na tyle, jeśli chodzi o nagrania warte uwagi. Pozostałe kompozycje z Paracosm, czyli  "Weightless" i "Great Escape" nie prezentują nic ciekawego, a "Falling Back" i tytułowe "Paracosm" dłużą się niemiłosiernie, wysysając ze słuchacza jakiekolwiek zainteresowanie płytą.

- Jest jeszcze "All I Know", to też ciekawy kawałek!

To prawda, i najbliższy temu, co Ernest robił na debiutanckim albumie. Słuchając "All I Know" ma się przed oczami te chwile w życiu, którym towarzyszyły "Eyes Be Closed" i "Amor Fati", czyli kadry dość ładne. Tutaj rodzi się jednak pytanie - czy po dwóch latach od wydania Within and Without tego oczekiwaliśmy od nowych utworów?

- Marudzisz!

Być może, ale blask "All I Know" nie zakryje szarości wymieniony przeze mnie pozostałych utworów. Przepych kompozycyjny nie zastąpi niesmaku, jaki pozostaje po minimalizmie i nudzie płynącej z "Paracosm". Pozostaje niedosyt, którego łatwo się nie pozbędziemy, a zachwyty płynące z niektórych stron wydają się nieuzasadnione. Nawet jeśli weźmiemy pod uwagę zamykające płytę "All Over Now", które brzmi jak zachodzące, późnojesienne blade słońce. Leniwa melodia, eteryczny wokal, akustyczna gitara i spokojna perkusja udanie gaszą Paracosm, ale to tylko jeden z momentów albumu. Moment smutny i ładny, ale jednak tylko cząstka płyty dość przeciętnej.

5

Piotr Strzemieczny



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zostaw wiadomość.