poniedziałek, 30 września 2013

Recenzja: "Legenda Kaspara Hausera" reż. Davide Manuli

W tym tygodniu do kin wchodzi Legenda Kaspara Hausera ze znakomitą muzyką Vitalica i jeszcze lepszą rolą Vincenta Gallo. Polecamy ten film, a poniżej prezentujemy jego recenzję.











Historię „sieroty Europy” zna dziś niemal każdy i to nie tylko dzięki źródłom historycznym. Z biegiem czasu Kaspar Hauser stał się inspiracją dla poetów i dramaturgów, a nawet prawdziwą ikoną popkultury. Szczególne upamiętnienie tej zagadkowej postaci zawdzięczamy Wernerowi Herzogowi, który sportretował dzieje chłopca w Zagadce Kaspara Hausera w 1974. Ale, jak widać, nadal ta niezwykła historia porusza i frapuje. Tym razem czarowi uległ włoski reżyser Davide Manuli, popełniając film luźno oparty na losie owianego legendą, enigmatycznego  bohatera.


Oczywiście w Legendzie Kaspara Hausera pojawiają się motywy przeniesione z prawdziwej historii, takie jak drewniany koń, chleb i woda czy słynne zdanie „Chciałbym być kawalerzystą jak mój ojciec”, jednak świat spreparowany przez Manuliego daleki jest od realistycznego odzwierciedlenia zdarzeń. Ten świat, uwydatniony z barw (być może stylizacja na włoskie kino z lat pięćdziesiątych), robi wrażenie surrealistycznego miejsca zagubionego w czasie i przestrzeni. Narracja, zbudowana na teatralną modłę (wyraźny podział scen, często pojawia się statyczna kamera, nobilitacja dialogu, a nawet monologu), zostaje osadzona na wyspie, gdzie pośród niczego można znaleźć budkę telefoniczną, a której mieszkańcami są choćby dziwny ksiądz grający w piłkę i jeżdżący na rowerze (doskonale wiemy skąd ta inspiracja). Do takiego właśnie uniwersum fale morskie przynoszą Kaspara Hausera, istotę tajemniczą i budzącą zainteresowanie. Aby to wyjaskrawić, twórcy obsadzili w roli tytułowej androgeniczną Silvię Caleroni, i ten zabieg zdecydowanie się powiódł. Ale wracając do opowieści – w Legendzie możemy również odnaleźć motyw królewskiego pochodzenia przybłędy i symboliczną księżną obawiającą się o swoją władzę. Wszystkie te postaci sprawiają wrażenie anachronicznych, wyjętych z ram czasowych. A dzieje się tak nie tylko przez świetną scenerię, ale też dzięki muzyce, będącej jednym z bohaterów filmu.

Za soundtrack odpowiedzialny jest francuski producent i Dj Vitalic, który zrehabilitował się w moich oczach za zupełnie nieudany Rave Age sprzed roku. Są momenty, gdzie to muzyka kradnie show, a to co widzimy na ekranie przeobraża się w teledysk (scena wyciągania Kaspara z morza to jeden z przykładów). Dodatkowo pasją Hausera jest właśnie muzyka, co tylko podkreśla, jak ważną rolę spełnia w filmie Manuliego soundtrack. To zdecydowanie kolejna zaleta dzieła. Ale największą zaletą jest kreacja (a właściwie kreacje) stworzona przez Vincenta Gallo. Mistrzowskie operowanie parodystyczną manierą wielkich westernowych kowboi i szeryfów to bezapelacyjnie największa ozdoba filmu. W każdej scenie, w której widzimy zagraną przezeń postać szeryfa, usta same składają się w uśmiech. Gdyby jedynym plusem filmu był Gallo, to i tak uznałbym Legendę za film co najmniej dobry. A w dodatku aktor pokazuje też bardziej wyważone i stonowane oblicze w innej postaci, o której nie będę pisał, bo to jednak byłby spoiler.

Ale abstrahując już od szczegółów i elementów – o czym tak właściwie jest Legenda Kaspara Hausera? No cóż, dla jednych może być powiastka o wyobcowaniu czy wyalienowaniu, dla innych będzie to historia zahaczająca niemalże o eschatologię, a dla jeszcze innych może to być wyłącznie ciekawa postmodernistyczna zabawa tudzież żonglerka konwencjami, będąca wartością samą w sobie. Pewnym jest, że Manuli nie stworzył pseudointelektualnego gniota, a interesującą historię, udanie wskrzeszającą na nowo mit Kaspara Hausera.

Tomasz Skowyra

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zostaw wiadomość.