W tym tygodniu do kin wchodzi Legenda Kaspara Hausera ze znakomitą muzyką Vitalica i jeszcze lepszą rolą Vincenta Gallo. Polecamy ten film, a poniżej prezentujemy jego recenzję.
Historię „sieroty Europy” zna dziś niemal każdy i to nie tylko dzięki źródłom historycznym. Z biegiem czasu Kaspar Hauser stał się inspiracją dla poetów i dramaturgów, a nawet prawdziwą ikoną popkultury. Szczególne upamiętnienie tej zagadkowej postaci zawdzięczamy Wernerowi Herzogowi, który sportretował dzieje chłopca w Zagadce Kaspara Hausera w 1974. Ale, jak widać, nadal ta niezwykła historia porusza i frapuje. Tym razem czarowi uległ włoski reżyser Davide Manuli, popełniając film luźno oparty na losie owianego legendą, enigmatycznego bohatera.
Oczywiście
w Legendzie Kaspara Hausera pojawiają
się motywy przeniesione z prawdziwej historii, takie jak drewniany koń, chleb i
woda czy słynne zdanie „Chciałbym być kawalerzystą jak mój ojciec”, jednak
świat spreparowany przez Manuliego daleki jest od realistycznego
odzwierciedlenia zdarzeń. Ten świat, uwydatniony z barw (być może stylizacja na
włoskie kino z lat pięćdziesiątych), robi wrażenie surrealistycznego miejsca
zagubionego w czasie i przestrzeni. Narracja, zbudowana na teatralną modłę
(wyraźny podział scen, często pojawia się statyczna kamera, nobilitacja
dialogu, a nawet monologu), zostaje osadzona na wyspie, gdzie pośród niczego
można znaleźć budkę telefoniczną, a której mieszkańcami są choćby dziwny ksiądz
grający w piłkę i jeżdżący na rowerze (doskonale wiemy skąd ta inspiracja). Do
takiego właśnie uniwersum fale morskie przynoszą Kaspara Hausera, istotę
tajemniczą i budzącą zainteresowanie. Aby to wyjaskrawić, twórcy obsadzili w
roli tytułowej androgeniczną Silvię Caleroni, i ten zabieg zdecydowanie się
powiódł. Ale wracając do opowieści – w Legendzie
możemy również odnaleźć motyw królewskiego pochodzenia przybłędy i symboliczną
księżną obawiającą się o swoją władzę. Wszystkie te postaci sprawiają wrażenie
anachronicznych, wyjętych z ram czasowych. A dzieje się tak nie tylko przez
świetną scenerię, ale też dzięki muzyce, będącej jednym z bohaterów filmu.
Za
soundtrack odpowiedzialny jest francuski producent i Dj Vitalic, który
zrehabilitował się w moich oczach za zupełnie nieudany Rave Age sprzed roku. Są momenty, gdzie to muzyka kradnie show, a to
co widzimy na ekranie przeobraża się w teledysk (scena wyciągania Kaspara z
morza to jeden z przykładów). Dodatkowo pasją Hausera jest właśnie muzyka, co
tylko podkreśla, jak ważną rolę spełnia w filmie Manuliego soundtrack. To
zdecydowanie kolejna zaleta dzieła. Ale największą zaletą jest kreacja (a
właściwie kreacje) stworzona przez Vincenta Gallo. Mistrzowskie operowanie
parodystyczną manierą wielkich westernowych kowboi i szeryfów to bezapelacyjnie
największa ozdoba filmu. W każdej scenie, w której widzimy zagraną przezeń
postać szeryfa, usta same składają się w uśmiech. Gdyby jedynym plusem filmu
był Gallo, to i tak uznałbym Legendę
za film co najmniej dobry. A w dodatku aktor pokazuje też bardziej wyważone i
stonowane oblicze w innej postaci, o której nie będę pisał, bo to jednak byłby
spoiler.
Ale
abstrahując już od szczegółów i elementów – o czym tak właściwie jest Legenda Kaspara Hausera? No cóż, dla
jednych może być powiastka o wyobcowaniu czy wyalienowaniu, dla innych będzie
to historia zahaczająca niemalże o eschatologię, a dla jeszcze innych może to
być wyłącznie ciekawa postmodernistyczna zabawa tudzież żonglerka konwencjami,
będąca wartością samą w sobie. Pewnym jest, że Manuli nie stworzył pseudointelektualnego
gniota, a interesującą historię, udanie wskrzeszającą na nowo mit Kaspara
Hausera.
Tomasz Skowyra
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zostaw wiadomość.