wtorek, 3 września 2013

Recenzja: Franz Ferdinand - "Right Thoughts, Right Words, Right Action" (2013, Domino)

Cztery lata po Tonight: Franz Ferdinand szkocki indierockowy kwartet powraca z nowym albumem. Jest to powrót udany, łączący taneczne rytmy i szarpane riffy gitarowe z beztroską, miejscami melancholijną melodyką.











Otwierający album utwór „Right Action” od razu podrywa do bujania się funkującymi zagrywkami gitar. Podobać się może również krótka orientalna wstawka, która dodaje smaczku. Wraz ze słuchaniem całej płyty można doszukać się więcej takich pochowanych niespodzianek. Następne kawałki nie spuszczają z tonu, robi się coraz bardziej tanecznie. „Evil Eye” to prawie r'n'b z niebezpiecznie zbliżającym się do poziomu Fall Out Boy refrenem. Z tą jednak różnicą, że Franz Ferdinand bronią się w stu procentach, puszczając oczko do słuchacza kiczowatym syntezatorem i chórkami. Trzeci indeks to singlowy „Love Illumination”, jeden z najbardziej wymiatających kawałków grupy. Ciężko nie tupać nóżką do sfuzzowanego riffu w zwrotkach albo nie uśmiechać się przy harmonizujących solówkach przywołujących ducha... Judas Priest! „Stand On The Horizon” to według mnie najbardziej nośny track na Right Thoughts... (te dyskotekowe smyczki!). To już czysty funk z disco basem, zmuszający wszystkich do kolektywnego kręcenia tyłkiem. Pomimo tanecznej aranżacji w utworze da się słyszeć nutę melancholii, szczególnie w końcowej części, w której harmonie wokalne krążą we wszystkich kierunkach. „Fresh Strawberries”, utwór, w którym wokalnie wspiera zespół Roxanne Clifford z Veronica Falls, nie wyróżniałby się niczym, gdyby nie uroczy, beztroski refren budzący skojarzenia z power popem w klimatach Big Star. Następna pozycja to „Bullet”. Prosta, garażowa i niespecjalnie porywająca, gdyby nie refren, który znowu ratuje przed ziewaniem.

Numer siedem, czyli „Treason! Animals”, kojarzy się trochę z Belle and Sebastian, którzy napili się za dużo kawy. Warto dodać, że tę kompozycję pomagał produkować Björn Yttling (z tego szwedzkiego trio co gwizdało). W tym momencie album wytraca tempo prezentując wolniejsze, ambitniejsze kawałki. Nad „The Universe Expanded” unosi się fajna atmosfera popu przełomu lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych, a to za sprawą łatwo wyczuwalnych ciepłych w brzmieniu klawiszy. W „Brief Encounters” smaku dodaje syntezatorowa solówka pod koniec, zaś w zamykającym płytę „Goodbye Lovers & Friends” ciężkie zwrotki rodem z klubów przeplatają się ze spokojnymi refrenami.

Right Thoughts, Right Words, Right Action to udana płyta, nie przynosząca co prawda żadnej muzycznej rewolucji, jednak mogę się założyć, że nie o to Szkotom chodziło. Słychać, że tworząc album po prostu dobrze się bawili, a ich entuzjazm przenosi się na słuchacza.

7


Marcin Lewandowski

1 komentarz:

  1. W sumie to mimo tego, że ten krążek sobie przesłuchałem z osiem razy, to już o nim zdążyłem zapomnieć. W hierarchii albumów FF postawiłbym go na przedostatnim miejscu (bo jednak 'You Could Have it...' było dla mnie UBER komercyjne, ale no raczej musieli podtrzymać ten mainstreamowy ton po sukcesie pierwszej płyty, która była świetna). Po 'Tonight' myślałem, że pójdą w takim bardziej świrniętym kierunku (vide jeszcze więcej 'kiczowatego syntezatora', którym to jest radziecka odpowiedź na Polimooga, a więc Polivoks), nie chodzi mi o Lucid Dreams (ale w sumie czemu nie), bardziej wstawki z Ulysses, albo Bite Hard. A tu taki znowu 'Franz Ferdinand wersja light', ja rozumiem, że panowie w średnim wieku chcą odgonić zbliżającą się starość, ale no kurde, już im trochę nie wypada aimować w taką 'młodzieżowość'. A wyszło nijak, bo ani to takie dla 15-20 latków, ani dla ich rodziców. A szkoda. Mogli by zrobić jedno wielkie #YOLO, jak np. MGMT na drugiej płycie i może by wyszło artystyczne arcydzieło (co z tego, że teraz mi wstyd, że ich polajkowałem na fejsie)

    I dlatego chociaż prawie nigdy się z nimi nie zgadzam to jednak recka Pitchforka jest mi bliższa, bo szczerze mówiąc FF narobili smaka a wyszło nijak.

    OdpowiedzUsuń

Zostaw wiadomość.