środa, 21 sierpnia 2013

Recenzja: William Basinski - "Nocturnes" (2013, 2062)

Nocturnes? Nie słuchajcie tej płyty w ciemności.












William Basinski, jeden z najbardziej szanowanych guru muzyki ambient, kojarzony przede wszystkim z monumentalnym cyklem Disintegration Loops wydał w tym roku nowy materiał zatytułowany Nocturnes. Jest to jego najciemniejszy, najbardziej grobowy i niepokojący album. 

Paraliż senny to stan, w który może czasem wpaść nasz organizm gdzieś w połowie drogi między jawą a snem, charakteryzuje się unieruchomieniem ciała, podczas którego doznajemy szeregu przerażających odczuć. Od skrajnie niepokojących halucynacji dźwiękowych po wzrokowe. Zazwyczaj łączy się z tym stanem świadomość, że w pomieszczeniu, w którym śpimy, przebywają jakieś postacie, które wyłaniają się z zatopionych w ciemności mebli i przedmiotów. Wszystkim tym doznaniom towarzyszy przyspieszone bicie serca i strach. 

Właśnie z paraliżem sennym kojarzy mi się zawartość Nocturnes. Wydająca się brzmieć wieczność dźwiękowa halucynacja – mimo że słyszana dziesiątki razy – ciągle trudna do opanowania. Tytułowa kompozycja przesycona jest poczuciem niepokoju wynikającego z samotności, przywołuje mi uczucia przebywania samemu w polu, w czasie bezgwiezdnej nocy. Żadnego światła, żadnych ludzi. Zapętlony motyw jest bardzo statyczny i skromny. Słuchając go powtórzonego po raz setny, zaczynam zgłębiać jego cudowną złożoność, tak jakbym patrzył na dźwięki przez mikroskop. Tytułowy utwór jest bardzo transowy, odtwarzając go ma się wrażenie, że mógłby się nigdy nie skończyć. 

Drugim i ostatnim utworem po nieco ponad czterdziestominutowym „Nocturnes” jest „The Trail of Tears”. Kawałek krótszy, ale bardziej rozbudowany. Początkowo skojarzył mi się z bardzo minimalistyczną, szlachetniejszą wersją witch-house’u (takiego ze składanki Dark as Night). Po kilku minutach rytmiczny element kompozycji ustępuje miejsca długiej, matowej, ambientowej części, która po spokojnym odejściu przeradza się w ostatni, bardzo mroczny grobowy motyw. Brzmi to bardzo groźnie i sugestywnie. Koniec „The Trail of Tears” jawi się jako ostatnie chwile życia w ciemnej, nawiedzonej jaskini.

Nie słuchajcie tej muzyki w ciemności. 

 7.5

Jakub Lemiszewski

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zostaw wiadomość.