czwartek, 1 sierpnia 2013

Recenzja: AlunaGeorge – "Body Music" (2013, Island)

Miło, że w zalewie wielkich comebacków debiutanci też są widoczni.













Aluna i George, George i Aluna. Dwa skrajnie różne żywioły, dwie różne osobowości. Osobno nie są w stanie władać; dopiero razem, w zwartym splocie, ujawniają swoją siłę. Sprowadzając sprawę na płaszczyznę synestezji można powiedzieć, że "słychać chemię" krystalizującą się w ich artystycznym dialogu. Tak jak Jensen Sportag (debiut już blisko!), J*Davey czy Inc. stawiają na duet i również proponują nową drogę w popie uskrzydlonym inklinacjami r&b. Jak wygląda ta droga? Hmmmmm. Może tak: Janet Jackson na schadzce z pełnym doświadczeń, ustatkowanym Maxem Tundrą, w cichym, zaciemnionym klubie na końcu ulicy. Albo zasłuchana w Vocal Studies + Uprock Narratives Lisa Shaw spotyka po latach dziwnie zadowolonego z życia Jamesa Tamborello, ucina sobie z nim pogawędkę, po czym prowokuje kolejne spotkanie.

Można mnożyć i tworzyć stylistyczne analogie, ale nie dość, że trzeba się przy nich trochę wysilić, to jeszcze żadna w pełni nie odda soundu AG. Można powiedzieć, że przesadzam. Pewnie, można. Tylko jak daleko sięgam moją zawodną pamięcią, nie przychodzi mi na myśl nikt, kto cykałby podobne balety. Jenseni są bardziej melancholijni, Inc. wyrafinowani, a J*Davey bardziej jebnięci. Dlatego właśnie Body Music będzie w moim odczuciu jednym z zeitgeistów roku 2013, a wielce prawdopodobne, że i całej dekady lat 10. Nie da się ukryć, że wystawiam od razu laurkę czy akcentuję awantaż dla działań Aluny Francis i George'e Reida. Ilu myśli podobnie do mnie? Zważmy, że przyjeżdżają na Off Festival – czemu nie na Open'era? Bo publika tego drugiego pewnie by się nie połapała co gra ta dwójka. Wynika z tego prosty wniosek ­– entuzjastów AG nie ma wielu, ale jakaś garstka by się uzbierała. A wszystko przez to, że nasi bohaterowie stoją dokładnie w środku imprezy: między światem popowych refrenów Britney Spears, a pociętą, dziwaczną motoryką podobną do tej z epek Jamesa Blake'a. Zdolna dwójka przeprowadza niewinną fotooksydację i jest u siebie. Nie czekając dłużej odpakujmy wreszcie prezent i poczęstujmy go kilkoma spontanicznymi myślami.

Body Music to trochę casus Sex Dreams And Denim Jeans jeśli chodzi o promocję, czy raczej o odkrywanie kart przybliżających do ostatecznego kształtu debiutanckiego LP. Bądź co bądź, przed premierą znamy już prawie połowę tracklisty, jeśli nie jeszcze większą część. Nie zabija to w żaden sposób ciekawości, a może nawet ją rozbudza, bo oczekuje się jeszcze drugiej połowy, pełnej obiecujących tune'ów. Album zaczyna liquidowy pejzaż "Outlines". Na nieco rozciągniętych, gładziutkich zagięciach niby-symetrycznych klawiszy, żelkowy głos Aluny odstawia głęboko ocieplający show. Łagodne, nieco bujające wibracje emanujące z otwieracza mówią wszystko. Nie ma mowy o zmęczeniu materiału i brakach. Ta mieszanka: słodki jak płynny miód wokal Aluny oraz wypielęgnowane i dopieszczone tkanki George'a kondensują się w zwarty, a jednocześnie delikatny czekoladowy torcik. Następnie duet serwuje trzy dobrze znane, ale wciąż gorące desery: ociekające lukrem biszkoptowe ciasteczko "You Know You Like It", czarujący wielopoziomową produkcją i digitalnymi smaczkami sos "Attracting Flies" i słodko-gorzki, okraszony chyba najbardziej ekstatycznym chorusem usadowionym na ciemnych, chropowatych, wsysających plamach faktur sorbet "Your Drums, Your Love".

Po tych wrażeniach zostajemy poczęstowani wirującym "Kaleidoscope Love", absolutnie nie ustępującym wcześniejszym trackom (obok mięciutkiego zestawu pastelowych klawiszy, zachwyca wprowadzenie hooku akordu na 2:36, dzięki któremu George "wyciąga" całą kompozycję ku niebiosom). Podobną popową miazgą są „Best Be Beliving” i „Superstar”. Nie są to może songi opatrzone tak sensacyjnymi progresjami akordów, że mózg rozjebany, ale jednak hooki chorusów są tak nieodparte, że zwyczajnie nie da się nie przyznać okejki. No i przysłowiowa wisienka: chlipiąca elektro-ballada „Friends To Lovers”, traktująca o jednym z największych istniejących dylematów. Sprawdzi się przy wielogodzinnych obserwacjach ulic w deszczowe dni. To pewne. No i bonusy też wymiatają (cover „This Is How We Do” powinien być wpięty do regularnego długograja!)

Zatem na każdym froncie Aluna i George odnoszą triumfy (fakt, może trochę zapędzili się przy „Lost & Found”, ale to też fajny wałek i jeszcze nie zdarzyło mi się, żebym zaskipował). Miło, że w zalewie wielkich comebacków debiutanci też są widoczni. Body Music z łatwością wdziera się w przestrzeń moich ulubionych wydawnictw roku, a i krąg moich ukochanych płyt również zostaje zaatakowany. Zobaczymy, co z tego wyjdzie. Najważniejsze, że mamy przed sobą nie jakiegoś cherlawego zawodnika, a pełnokrwistego długodystansowca – młodego, silnego i bez kompleksów. Gdzie dotrze? Tego dowiemy się za jakiś czas.

8


Tomasz Skowyra

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zostaw wiadomość.