Relacja z drugiego dnia Heineken Open'er Festivalu. Sceną główną zawładnęli Australijczycy w postaci Tame Impala i Nicka Cave'a z zespołem, a między nich wepchnęli się prawie stonerrockowcy z Arctic Monkeys.
Tame Impala
Open’er Stage
godzina 20:00
Jednym z ciekawszych dla mnie punktów drugiego festiwalowego dnia był występ Australijczyków z Tame Impala. Zespół ten zdobył światową popularność dopiero w zeszłym roku, choć na scenie istnieje już od paru dobrych lat. Ich pierwszy album, mimo bardzo dobrych recenzji światowych mediów, nie cieszył się takim powodzeniem jak wydany w 2012 roku Lonerism. To właśnie ten drugi zapoczątkował podbój długowłosych hipisów z Perth. Dlatego też podczas gdyńskiego koncertu zagrali jedynie trzy utwory ze swojego debiutu. Pomimo deszczu i wczesnej pory na ich występ przyszło sporo ludzi. Całość wypadła zupełnie nieźle. Chłopaki nie bardzo byli chętni do rozmów z publicznością ani nie tryskali sceniczną energią, ale to co mieli zagrać, zagrali naprawdę świetnie. Szkoda jedynie, że ich koncert został przeniesiony z namiotu na główną scenę. Wtedy pewnie w kameralnej atmosferze, bardziej bardziej poczulibyśmy ich psychodeliczny przekaz. Wojciech Irzyk
Arctic Monkeys
Open’er Stage
godzina 22:00
W naszej polecajce przedstawiałem Arctic Monkeys jako jedną z kilku wartych obejrzenia pozycji tegorocznego Open'era. Przyznam się - zrobiłem to niejako z przymrużeniem oka, bo przecież od dawna wiadomo (przynajmniej od czasu, kiedy NME namieszało przy podsumowaniu rocznym najlepszych płyt - tak, tak. Wygrał debiut Małpek), że Arktyczni to zespół przebrzmiały. Więcej, z każdą kolejną płytą i każdym następnym nowym utworem Brytyjczycy udowadniają, że są zespołem wypalonym. I Gdynia kolejny raz pokazała, że AM - tak samo, jak w przypadku Editors i - uwaga, będzie spoiler - Kings of Leon, nie należy słuchać i oglądać. Że stoner dla ubogich to wiemy od Humburg. Że Arktyczny Olek coraz bardziej stara się naśladować Josha Homme, a sam Josh popełnił niewybaczalny błąd, kiedy zdecydował się produkować i pożyczać Turnerowi płyty. No i ten styl mówienia - toż to już "Hi, I'm Mariusz Max Kolonko, Connecticut". A sam koncert? Żenada, hańba i nudy na pudy.
Ktoś powinien krzyknąć: "Nudy!", a ktoś drugi winien zawtórować: "Odłączyć prąd", ale niestety - to nie miało miejsca. I słuchaliśmy przebojów, słuchaliśmy (chyba, bo wszystko to brzmi tak samo) nowości, a starocie, jak "I Bet You Look Good On the Dancefloor", w nowych aranżacjach stają się po prostu nieznośne. Niech ktoś w końcu wyrobi wśród populacji modę na dobry gust muzyczny. Piotr Strzemieczny
Drekoty
Alter Space
godzina 23:30
Byłem dosłownie chwilę. Taką chwilę, żeby przejść z głównej sceny do namiotu z luckies, pomachać znajomym pod Beirutem, zahaczyć o kameralny (czytaj: olewany) namiot Alter Space, posłuchać kilku (dwóch?trzech?) utworów Drekotów, zauważyć, że ludzi jak na nierefundowane lekarstwo i stwierdzić, że chyba podmieniono wokalistkę, albo z moim wzrokiem naprawdę jest już źle. Ale, tak między prawdą a bogiem, widziałem Drekoty w lepszym wykonaniu. W Gdyni nie powaliły, może to kwestia publiki, może czegoś innego. Ze wszystkich polskich koncertów na Open'erze ten był najsłabszy. Piotr Strzemieczny
Nick Cave & the Bad Seeds
Open’er Stage
godzina 00:00
Dla jednych bóg, dla innych nudziarz, dla jeszcze trzecich miły dziadzio w okularach, który energią gasi wyjadaczy z Arctic Monkeys, a na 24 grudnia mógłby się przebrać za Mikołaja i z worka wyjąć trochę wariacji dla The National. Cóż, Nick Cave jaki jest, każdy wie. Ale nie każdy miał możliwość widzieć go na żywo w innej niż Grinderman (imho najmniej udany projekt Nicka) odsłonie. A prawda jest taka, że Cave to nie dość, że legenda, utalentowany piosenkarz i pisarz, to jeszcze i showman. Koncert z the Bad Seeds był rewelacyjny. Energiczny i wzruszający, z klasykami, jak również i nówkami z ostatniej płyty. A "Push the Sky Away" to prawdziwe mistrzostwo. Czołówka koncertowa tegorocznej edycji HOF. Piotr Strzemieczny
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zostaw wiadomość.