środa, 10 lipca 2013

Relacja: Heineken Open'er Festival 2013 - dzień I


Przedstawiamy relację z pierwszego dnia Heineken Open'er Festivalu. W środę zagrali między innymi Plum, Blur, Kendrick Lamar czy Crystal Castles. Nam najbardziej zależało na występie legendy brit-popu. I nie zawiedliśmy się!



Editors
Godzina 20:00
Open’er Stage
Za co, Panie, za co oni znowu przyjechali do Polski! Dlaczego, pytam się dlaczego Editors jeszcze nie wyszli z mody. Ustalmy coś – debiutu można jeszcze, od biedy, posłuchać, chociaż od tego 2005 roku chyba wydarzyło się kilka ciekawszych formacji i powstało kilka ciekawszych płyt(?). W środę było tak, jak można było zakładać. Nudy, Panie, nudy i jeszcze raz zero emocji. Nowy album jest na tyle interesujący, że Editorsi powinni go grać w piwnicy, a że Editorsi w ogóle nie powinni już koncertować, to i piwnicę mogliby sobie odpuścić. Nic, zupełnie nic nie było warte uwagi podczas pierwszego gigu na – uwaga, zmiana nazwy! – Open’er Stage. No, może poza ‘Munich”, „Smokers Outside the Hospital Doors” czy „Bullets”. Piotr Strzemieczny

Savages
Godzina 21:00
Tent Stage
Na OFF Festivalu były nudy, więc i na Open’erze nie spodziewałem się fajerwerków. Mógłbym napisać, że się pomyliłem, że dziewczyny zaskoczyły, że materiał tak niesamowity jak na albumie, ale… No właśnie, jest pewne „ale”, za którym ukrywają się całkiem prozaiczne czynniki. Silence Yourself w żadnym wypadku nie zasługiwało na tak pozytywne opinie i recenzje, Savages są płytowo niezmiernie wtórne, a ten żeński post-punk w ich wykonaniu to naprawdę takie pitu-pitu. W namiocie ziewałem, nudziłem się, a momentami byłem zażenowany. Serio, ciekawiej byłoby już chyba na Juliette and the Licks, a występie Joan Jett (LOL). Kacper Puchalski  

Plum
godzina 21:30
Alter Space
Oni przyzwyczaili już fanów do wysokiej jakości koncertów. Nie inaczej było w Gdyni w kameralnym namiocie Alter Space. Zespół braci Piekoszewskich zagrał to, co najlepsze. Nie brakowało więc szlagierów z wydanego ostatnio Emergence, jak i wcześniejszych albumów. Publika szalała (nie było jej nie wiadomo ile, ale jednak!), Plum grali w najlepsze, a światła uderzały po oczach. Jeśli ten zespół gra w Waszym mieście – nie powinniście odpuścić, bo płyty płytami, ale na koncertach te utwory zyskują jeszcze lepszego wydźwięku. Znakomita rozgrzewka przed Blur. Kacper Puchalski  

Blur
Godzina 22:00
Open’er Stage
"Kremdelakrem" całego festiwalu. Z pewnością główny powód przybycia większości osób na HOF, zespół-legenda, wykonawca, przy którym dorastaliśmy, którego przeboje znamy w większości na pamięć. Problem z Blur, przynajmniej w Polsce ,ha!, jest taki, że ci Anglicy jakoś zawsze byli mniej popularni od Oasis, czego nigdy nie zrozumiem. A sam koncert? Setlistowo bez zaskoczeń, zwłaszcza dla tych, którzy mieli szansę zobaczyć Blur w ubiegłym roku na którymś z koncertów lub po prostu słuchali Parklive, koncertówki z Hyde Parku. Dlatego rozpoczęcia w postaci „Girls & Boys” wszyscy mogli się spodziewać, ale na każdym chyba ten utwór zrobił wrażenie. A potem? Potem już było tylko lepiej, z rewelacyjnymi „Parklife”, „End of a Century”, „Country House” i legendarnym (czytaj: najbardziej znanym, zaraz po „G&B” utworze) „Coffee & TV, w którym klasę zaprezentował Graham Coxon. Podczas standardowej części koncertu brakowało w szczególności „Song 2”, więc osoby, które nie wierzyły w bisy i zdecydowały się odejść spod Open’er Stage, mogą o sobie mówić „per porzeczka”, bo Blur czterema zamykającymi kawałkami dołożyli do pieca. „For Tomorrow”, „The Universal”, słaby (niestety tak) „Under The Westway’ i w końcu znane z reklam poprzez swoje „łu huuu” „Song 2”. Wow, to mogło robić wrażenie. Blur są w niesamowitej formie, pozostaje wierzyć, że ten nowy album naprawdę się kiedyś ukaże, a Anglicy wpadną jeszcze do nas. Bo na początku Damon Albarn, swoją drogą na scenie jeszcze wczorajszy ze względu na intensywne zwiedzanie sopockiego molo z resztą zespołu i cykanie fotek z przypadkowymi fan(k)ami, pokajał się, że przez blisko dwadzieścia trzy lata działalności nigdy w Polsce nie był. Było za to szaleństwo, lanie wody, wyścigi i inne takie, więc miejmy nadzieję, że Blur jeszcze do nas wpadną. No i może lepiej wypadnie to „wspólne odśpiewanie Tender”, bo w Gdyni fanom się chyba nie za bardzo chciało. To jedyny mankament gigu. Piotr Strzemieczny

Alt-J
Godzina 23:30
Tent Stage
Koncert Alt-J był jednym z moich obowiązkowych openerowych punktów. Choć w Polsce ∆ zdobyli dużo mniejszą popularność niż na zachodzie oraz ich występ nakładał się z jednymi z najważniejszych koncertów festiwalu (Blur i Kendrick Lamar), to na ich gigu w scenie namiotowej stawiła się dość pokaźna grupa fanów. Chłopaki nie zachwyciły kontaktem z publicznością ani sceniczną charyzmą, ale to co zagrali mogło się podobać. Mogliśmy usłyszeć wszystkie najważniejsze kawałki z debiutu, które zostały zagrane więcej niż bardzo dobrze. Charakterystyczne chórki śpiewane przez zespół brzmiały jakby były nagrywane w studio, mocna perkusja nadawała świetne tempo, a gitary tworzyły tak dobry klimat, jak na płycie... a nawet identyczny. Komuś mogłoby się to nie podobać, ale myślę, że fani byli całkowicie z tego koncertu zadowoleni. Ja również cieszę się, że uciekłem trochę wcześniej z dość nudnego i rozczarowującego koncertu Blur, aby zobaczyć chłopaków z Leeds. Bo kto wie, kiedy do nas jeszcze zawitają. Wojciech Irzyk

Kendrick Lamar
Godzina 00:00
Open’er Stage
To był jeden z lepszych koncertów tegorocznej edycji Open’er Festivalu. Ilość swagu znacznie przekroczyła normy na Babich Dołach, na których, jak wiadomo, hip-hopu jest zawsze jak na lekarstwo. Kendrick zagrał kawałki głównie ze swojej ostatniej płyty Good Kid, M.A.A.D City, w co wplótł m.in. „Mercy” Kanyego Westa, które rozpoczęło koncert, oraz „Fuckin' Problems” A$AP Rocky’ego. Obawiam się jednak, że openerowa publiczność była jedną z najmniej licznych na całej trasie Kendricka. Prawdopodobnie powodem był fakt, że prawdziwi fani jego twórczości będą mogli go zobaczyć jeszcze na tegorocznej edycji Hip Hop Kempu w Czechach, a Open’er najmniej skupia się na festiwalowiczach lubiących rap. Ciężko zatem przyrównać ilość osób do tego, co miało miejsce na Blur albo Kings Of Leon. Jednak mimo to Lamar rozgrzał i rozbujał publiczność, która jeszcze jakiś czas po ostatnim utworze liczyła na więcej. Agnieszka Strzemieczna

Crystal Castles
Godzina 01:00
Tent Stage
Najlepsze w tym duecie jest to, że w przeciwieństwie do innych zespołów, które zdobyły dużą popularność pod koniec pierwszego dziesięciolecia dwudziestego pierwszego wieku, a dzisiaj zostają trochę w tyle (Editors), nie stracił na jakości (a nawet ją podwyższył). Chodzi mi przede wszystkim o bardzo dobry ostatni album Crystal Castles oraz świetne koncerty, które pomimo większego profesjonalizmu i bardziej rozbudowanych instrumentariów, z których korzystają członkowie zespołu, dalej pozostają niesamowitą orgią muzyki, świateł i krzyków. Taki właśnie był ich koncert na tegorocznym Open’erze, na którym mogliśmy usłyszeć ich najważniejsze kawałki, w tym kilka z debiutanckiego albumu. Mimo że widziałem występy dwójki Kanadyjczyków (plus perkusista) już wiele razy, oglądając ich show dalej czuję ciarki na plecach. Wojciech Irzyk


2 komentarze:

  1. Crystal Castles było beznadziejne, najgorszy koncert zaraz po Rihannie. Za to Blur magiczne, oczywiście dla osob, ktore słuchają ich nie od dziś.

    OdpowiedzUsuń
  2. dlaczego blur nie może koncertować w PL co tydzień, nawet nie muszą zmieniać setlisty i mogę słuchać milionowy raz tego samego, i Song 2 może być ostatnie... blur tęsknie [*]
    do szybkiego w berlinie!

    OdpowiedzUsuń

Zostaw wiadomość.