Nie znajdziecie tu
radiowych przebojów. Ta płyta jest gęsta i duszna.
Często muzyka uruchamia w mojej głowie bardzo abstrakcyjny
ciąg skojarzeń. Czytałem niedawno fantastyczny komiks Guya Delisle’a „Phenian”.
Historia opowiada o pobycie autora w Korei Północnej. W jednej ze scen wraca on
ze swoimi przewodnikami z muzeum Kim Ir Sena. Jadą po pustej autostradzie –
tylko gdzieniegdzie „ochotnicy” zamiatają i tak posprzątane pobocze. Jeden z
przewodników włączył radio (jedyną możliwą radiostację), które nadawało muzykę
brzmiącą jak połączenie hymnu z piosenką dla dzieci. Mimo to przewodnicy w tej
jednej, jedynej chwili, mknąć przez zupełnie pustą przestrzeń, na chwilę
poczuli się wolni, poczuli wiatr we włosach – tak jakby jechali na ciężkich
motorach przez teksańską pustynię. Właśnie z tą sceną kojarzy mi się zawartość Comedown. Chciałbym włączyć tę płytę tym właśnie
przewodnikom, w tym konkretnym momencie. Na pewno by pasowało.
Telstar Sound Drone to trio z Kopenhagi. Grają gęstą
gitarową psychodeliczną muzykę. Właściwie od pierwszego do ostatniego dźwięku
powietrze przesycone jest nadmiarem delayów, reverbu i fazerów. I nie mam im
tego za złe. Porównania do Spacemen 3 jak najbardziej na miejscu. Nie jest to
specjalnie odkrywcze w roku 2013, jednak nie zmienia to faktu, że to właśnie
tej płyty słuchałem z kolegami po zmroku w lesie. Było ciekawie.
Trudno wskazać konkretne momenty albumu, które mocno zapadłyby
w pamięć, ponieważ całość brzmi bardzo równo. Wybrane na singla „Satellited”
jest po prostu typowym przedstawicielem brzmienia Comedown.
Album charakteryzuje luźny flow. Są to proste numery, które
powstały w wyniku długich swobodnych jamów. Najbardziej podobnym wykonawcą do
Telstar Sound Drone jest opisywane przeze mnie jakiś czas temu Baby Woodrose.
Jeśli lubisz gitarową psychodelię, z pewnością polubisz ten album, nie daję
jednak głowy, że go pokochasz.
Dobra gitarowa robota.
Jakub Lemiszewski
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zostaw wiadomość.