niedziela, 21 lipca 2013

Recenzja: Julia Kent – "Character" (2013, Kobalt Music)

Character ma być zbiorem jej rozmyślań na temat analogii kolei życia do fikcji.










Dziś kącik muzyki poważnej z Julią Kent w roli głównej. Dla tych, którym to nazwisko nic nie mówi, krótkie info: wiodącym instrumentem Kanadyjki jest wiolonczela. Jest byłą członkinią cello-rockowego bandu Rasputina, ale możecie ją również kojarzyć ze współpracy z takimi artystami jak chociażby Anthony And The Johnsons. W swoich kompozycjach stosuje technikę nakładania na siebie kolejnych ścieżek wiolonczeli, a następnie zapętla odpowiednie fragmenty, a inne rozwija, rozbudowuje i przetwarza. Sama czuwa nad artystyczną materią, samotnie nagrywając wszystkie ścieżki w jednym z pokoi mieszkania. W atmosferze tych nagrań rzeczywiście da się wyczuć intymność i odizolowanie od świata, ale w tych nastrojowych poematach na wiolonczelę skumulowany został olbrzymi emocjonalny ładunek. Podobnie dzieje się na najnowszym longplayu.

Character to już trzeci album sygnowany nazwiskiem Julii Kent. Wydaje się, że jest najdojrzalszym i najbardziej odważnym, choć na tle pozostałych nie jest to takie oczywiste. Muzyka nadal zachowuje swoisty soundtrackowy sznyt, nadal pełny jest smutku i niewysłowionego żalu, ale pod tą sugestywną powłoką możemy odnaleźć sowite zasoby piękna. Kompozycje wpisujące się w filozofię minimal music, a po trosze nawet w kierunki post-rockowe (każda z kompozycji mogłaby się stać cząstką apokaliptycznej suity Godspeed z wczesnego okresu) rozpisane są z wyczuciem i precyzją. Rozpoczynający album „Ebb”, promiennie przemierzające wielką wodę interludium, otwiera całą wyprawę. Nie jest to rekreacyjne żeglowanie w promieniach słońca, ale raczej samotny rejs przy chłodnym blasku księżyca. Następnie do głosu dochodzi rozjuszone, wiolonczelowe mrowie „Transportation”. Powstrzymam się od metafor i porównań sugerowanych przez tytuł, bo ileż można pisać o tym, że „utwór przenosi słuchacza w zupełnie nowy świat”. Raczej warto zwrócić uwagę na lekkość z jaką Julia prowadzi fazy kompozycji: jednym motywom pozwala się rozwinąć, drugie stopniową nikną w spolaryzowanej siatce fal, a jeszcze inne przeobrażają się i wynurzają na powierzchnię. Z kolei „Tourbillon” startuje od gabardynowego splotu tematów, aby rozwinąć się i w końcówce naprzeć złowieszczą, wiolonczelową armią, podobną do inwazji wojska uzbrojonego w bagnety. Za chwilę cały atak gaśnie i zostaje tylko cicho opadający kurz. Od tej chwili muzyka będzie stygła jak poranna kawa, której ktoś nie wypił.

Jak sama autorka wyjaśnia, Character ma być zbiorem jej rozmyślań na temat analogii kolei życia do fikcji. Zastanawia się nie tylko nad istotą ludzkiego życia, ale także nad tym, w jakim stopniu sztuka upodabnia się do tego życia, w jak dużym stopniu sztuka potrafi odzwierciedlić los człowieka: od narodzin aż po śmierć. Owe rozmyślania ubrane zostają w liczne kostiumy. Na pewno najbardziej wyróżniającym jest ten w „Kingdom”. Zanurzony w hebanowej mgle wiolonczelowy akord przecina gęste, ciężkie powietrze jednostajnymi pociągnięciami. Dark-ambientowa, nieco wilgotna atmosfera skłania do skojarzeń z Demdike Stare czy The Haxan Cloak. Dopiero w drugiej fazie utworu odcień wiolonczeli staje się jaśniejszy i nieco cieplejszy. Zamykający płytę „Nina And Oscar” to najbardziej pogodna i najczulsza budowla Julii. Dziwnym trafem te imiona w tytule przywodzą mi na myśl film Fanny i Aleksander i scenę, w której pada cytat z Gry słów Strindberga, stanowiący na tyle trafne podsumowanie Character, że po prostu nie mam nic więcej do dodania:

Wszystko może się wydarzyć.
Wszystko jest możliwe i prawdopodobne.
Czas i miejsce nie istnieją.
Na cienkiej kanwie rzeczywistości fantazja snuje i tka nowe wzory.


7

Tomasz Skowyra

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zostaw wiadomość.