czwartek, 25 lipca 2013

Recenzja: Deerhunter – "Monomania" (2013, 4AD)

Zespół jest statyczny, nie porusza się w żadnym kierunku.















Zarówno Bradford Cox jak i Deerhunter, Atlas Sound oraz Lotus Plaza są tworami i postaciami bezsprzecznie zajebistymi. Od dłuższego czasu dostawaliśmy od nich porządne, a nawet i znakomite numery. Nie trzeba było zagłębiać się w starocie, bo spółka Deerhunter wciąż prosperowała. Słuchając jednak Monomanii wydaje się, że Coxowi albo nie chce się już kombinować jak wcześniej, albo ma w domu tyle niewykorzystanych szkiców, że coś musi z nimi zrobić (szkoda, żeby się zmarnowały, c’nie?) Goście zaczęli zwyczajnie trochę przynudzać. Nic nie poradzi upiorna postać Connie Lungpina, wymykająca się z występu u Jimmy’ego Fallona, nic nie poradzi bardziej zdecydowany songwriterski support Locketta Pundta, wreszcie nic nie poradzi zwrot ku zgrzytliwej, garażowej trajektorii.

W efekcie dostajemy paradoksalny krążek – ani za bardzo nie można po nim pojechać, ale też żaden hejt nie wchodzi w grę. No bo jak? Z jednej strony Monomania to materiał, który nie zaskoczy nas zupełnie NICZYM. Stali się powtarzalni i m o n o t e m a t y c z n i. Wszystko kojarzymy albo z Fluorescent Grey tudzież Cryptograms (choć nie oszukujmy się – tak konwulsyjnych, pojebanych wałków na nowym długogrającym nie uświadczymy), albo z Microcastle („Sleepwalking” idealnie wpasowałby się w program płyty), czy wreszcie z solowych projektów dwóch liderów bandu, patrzę zwłaszcza na Pundta (highlight „The Missing” to przecież kolejny numer Lotus Plaza). Choć z drugiej strony takie kompozycje jak noise-rockowa wichura pod wezwaniem Velvetów „Leather Jacket II”, zarżnięty country’owy szlagier „Pensacola” czy melodyczna klatka schodowa „Dream Captain” dalej pokazują, że skupiona przy Coxie wataha wciąż potrafi nagrać piosenki, które będzie można umieścić w portfolio.

Wychodzi na to, że Deerhunter ani nie zdziadział na tyle, żeby go przekreślić (czy kiedykolwiek to się wydarzy? Nieeeeeee), ani nie wyrwał się z kajdan, które właściwie sam sobie założył. Innymi słowy zespół jest statyczny, nie porusza się w żadnym kierunku. Tak jak Connie wzywa windę i spokojnie czeka. Dopiero po wejściu zdecyduje, czy udać się na wyższe piętro, czy raczej zjechać niżej. Znając życie, za jakieś dwa lata wszystkiego się dowiemy, a prawdopodobnych podpowiedzi udzielą nam kamraci Atlas i Lotus. Tymczasem pozostaje nam offowy dylemat (przynajmniej na dzień dzisiejszy, a co będzie jutro? C’mon Solange, co to miało być!?): czy sprawdzić formację Coxa, czy jednak obejrzeć show Fire!? Jakby co, widzimy się przy głównej. Jednak.

6.5

Tomasz Skowyra

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zostaw wiadomość.