poniedziałek, 8 lipca 2013

Recenzja: Austra – "Olympia" (2013, Domino)

Olympia? Słaba, nijaka, miałka...














Zazwyczaj gdy kobiecy wokal wtula się w synth-popowe ramiona, wynika z tego sama dobroć. Wikłająca się w baśniowym sci-fi Sylver Tongue, zamieszkująca syntezatorowy zamek, nieśmiała księżniczka italo Sally Shapiro, odznaczający się elegancją dance-pop Saint Etienne czy odgrywane z dziewczęcym wdziękiem ejtisowe nucanki i electropopowe beaty Annie (choć ostatnio Norweżka postawiła na klimaty około rave’owe z lat dziewięćdziesiątych). Wiadomo, nie trzeba wnikać i wyjaśniać. Od jakiegoś czasu do tego towarzystwa aspiruje Katie Stelmanis wraz ze swoim bandem Austra. Gdzieniegdzie zaszumiało o debiutanckim Feel It Break, a sama wokalistka zwróciła na siebie uwagę dość specyficznym głosem (wokalna hybryda Björk i sióstr z CocoRosie z domieszką Karin z The Knife). I tu chyba wychodzi cały fenomen tria – ta ostentacyjna ekspozycja wokalu sprawia całe zamieszanie wokół Austry. A to przecież maksymalnie drugoligowy zespolik.

Prześwietlmy jeszcze debiut – spotkamy tam chłodny, zimnawy retro-synth-pop z, jak niektórzy pisują, momentami gotyckimi(!). Spoko, a co mogę powiedzieć o samych trackach? Niezłe, dają radę, okej? W istocie to za wiele dobrego nie mogę powiedzieć, a to z prostej przyczyny – są raczej męczące i nudnawe, aniżeli zażerające czy porywające. Dochodzi do tego mocno irytujący vox Katie, który zamiast zachwycać jedynie drażni. Nie wiem, może taki „Lose It” albo „Beat And The Pulsu” jakoś się bronią, ale do reszty nie mam ochoty wracać. W takim razie jak poszło grupie na Olympii? Łatwo przewidzieć, że większych postępów nie ma. Wciąż ta sama nachalna wokalna maniera, kompozycyjnie to nadal ten sam kaliber nudziarstwa i męczeństwa. Sprawdźcie elegijno-modlitewny opener „What We Done?”, który wywołuje tylko cierpienie i mdłości w słuchaczu. Ale myślę sobie, „ej no pierwsza wolna”, i rzeczywiście kolejny „Forgive Me” wypada lepiej, ale już taki „Sleep”, gdzie dopuszczalny poziom egzaltacji zostaje przekroczony ze dwa razy, albo „You Changed My Life” – brrrrr, przestańcie, mam dość. Trochę bardziej znośny jest „Reconcile”, ale za chwilę wchodzi wokal i znowu wszystko leci.

Na szczęście nie wszystko jest jednoznacznie złe i z Olympii da radę wykroić kilka niezłych trafień. Stosunkowo nieźle radzi sobie wspomniany „Forgive Me”, a to dzięki temu, że wokalnie udaje się stworzyć coś, co nie denerwuje aż tak bardzo. A najfajniejszym numerem w zestawie jest trochę kiczowata digi-reggae’owa pocztówka z wakacji „We Become”. Oczywiście wokalistka nieustannie zaniża poziom, ale tego zwyczajnie nie da się przeskoczyć. Mam jednak świadomość, że niektórym podobają się wokalne popisy pani piosenkarki. W porządku, co mi do tego, każdy ma jakieś tam własne kryteria oceny i wrażliwość. Ale nawet jeśli przyjmiemy, że wokal nie razi (będzie trudno, ale przyjmijmy), to płyta leży na poziomie kompozycji – nijakich, miałkich, ckliwych, mówiąc bez ogródek – słabych i kiepskich. Za wiele pozytywów nie zdołam wyłapać, więc poprzestanę w tym miejscu, aby nie męczyć Was i siebie.

4

Tomasz Skowyra


2 komentarze:

  1. Stykam się z samymi negatywnymi opiniami na temat "Olympii". Kurcze, szkoda. Nie rozumiem dlaczego. Mnie podoba się bardzo. Może niekoniecznie bardziej od debiutu, ale z każdym odsłuchem odkrywam na tej płycie nowe, fascynujące smaczki.
    Uwielbiam głos Katie.

    OdpowiedzUsuń
  2. co za burak z tego pseudo recenzenta.Wielki znawca tematu.A ja uwielbiam Austre!!!pewnie nie znam sie na muzyce.Oj jaka szkoda ze nie trafiłem w gust pana Tomasza wielkiego znawcę muzyki.Damian Górka

    OdpowiedzUsuń

Zostaw wiadomość.