Olympia? Słaba, nijaka, miałka...
Zazwyczaj
gdy kobiecy wokal wtula się w synth-popowe ramiona, wynika z tego
sama dobroć. Wikłająca się w baśniowym sci-fi Sylver Tongue,
zamieszkująca syntezatorowy zamek, nieśmiała księżniczka italo
Sally Shapiro, odznaczający się elegancją dance-pop Saint Etienne
czy odgrywane z dziewczęcym wdziękiem ejtisowe nucanki i
electropopowe beaty Annie (choć ostatnio Norweżka postawiła na
klimaty około rave’owe z lat dziewięćdziesiątych). Wiadomo, nie
trzeba wnikać i wyjaśniać. Od jakiegoś czasu do tego towarzystwa
aspiruje Katie Stelmanis wraz ze swoim bandem Austra. Gdzieniegdzie
zaszumiało o debiutanckim Feel
It Break,
a sama wokalistka zwróciła na siebie uwagę dość specyficznym
głosem (wokalna hybryda Björk i sióstr z CocoRosie z domieszką
Karin z The Knife). I tu chyba wychodzi cały fenomen tria – ta
ostentacyjna ekspozycja wokalu sprawia całe zamieszanie wokół
Austry. A to przecież maksymalnie drugoligowy zespolik.
Prześwietlmy
jeszcze debiut – spotkamy tam chłodny, zimnawy retro-synth-pop z,
jak niektórzy pisują, momentami gotyckimi(!). Spoko, a co mogę
powiedzieć o samych trackach? Niezłe, dają radę, okej? W istocie
to za wiele dobrego nie mogę powiedzieć, a to z prostej przyczyny –
są raczej męczące i nudnawe, aniżeli zażerające czy porywające.
Dochodzi do tego mocno irytujący vox Katie, który zamiast zachwycać
jedynie drażni. Nie wiem, może taki „Lose It” albo „Beat And
The Pulsu” jakoś się bronią, ale do reszty nie mam ochoty
wracać. W takim razie jak poszło grupie na Olympii?
Łatwo przewidzieć, że większych postępów nie ma. Wciąż ta
sama nachalna wokalna maniera, kompozycyjnie to nadal ten sam kaliber
nudziarstwa i męczeństwa. Sprawdźcie elegijno-modlitewny opener
„What We Done?”, który wywołuje tylko cierpienie i mdłości w
słuchaczu. Ale myślę sobie, „ej no pierwsza wolna”, i
rzeczywiście kolejny „Forgive Me” wypada lepiej, ale już taki
„Sleep”, gdzie dopuszczalny poziom egzaltacji zostaje
przekroczony ze dwa razy, albo „You Changed My Life” – brrrrr,
przestańcie, mam dość. Trochę bardziej znośny jest „Reconcile”,
ale za chwilę wchodzi wokal i znowu wszystko leci.
Na
szczęście nie wszystko jest jednoznacznie złe i z Olympii
da radę wykroić kilka niezłych trafień. Stosunkowo nieźle radzi
sobie wspomniany „Forgive Me”, a to dzięki temu, że wokalnie
udaje się stworzyć coś, co nie denerwuje aż tak bardzo. A
najfajniejszym numerem w zestawie jest trochę kiczowata
digi-reggae’owa pocztówka z wakacji „We Become”. Oczywiście
wokalistka nieustannie zaniża poziom, ale tego zwyczajnie nie da się
przeskoczyć. Mam jednak świadomość, że niektórym podobają się
wokalne popisy pani piosenkarki. W porządku, co mi do tego, każdy
ma jakieś tam własne kryteria oceny i wrażliwość. Ale nawet
jeśli przyjmiemy, że wokal nie razi (będzie trudno, ale
przyjmijmy), to płyta leży na poziomie kompozycji – nijakich,
miałkich, ckliwych, mówiąc bez ogródek – słabych i kiepskich.
Za wiele pozytywów nie zdołam wyłapać, więc poprzestanę w tym
miejscu, aby nie męczyć Was i siebie.
4
Tomasz Skowyra
Stykam się z samymi negatywnymi opiniami na temat "Olympii". Kurcze, szkoda. Nie rozumiem dlaczego. Mnie podoba się bardzo. Może niekoniecznie bardziej od debiutu, ale z każdym odsłuchem odkrywam na tej płycie nowe, fascynujące smaczki.
OdpowiedzUsuńUwielbiam głos Katie.
co za burak z tego pseudo recenzenta.Wielki znawca tematu.A ja uwielbiam Austre!!!pewnie nie znam sie na muzyce.Oj jaka szkoda ze nie trafiłem w gust pana Tomasza wielkiego znawcę muzyki.Damian Górka
OdpowiedzUsuń