piątek, 7 czerwca 2013

Recenzja: TEEN - "Carolina EP" (2013, Carpark)

TEEN kontynuują dobrą passę. Po wydanym w ubiegłym roku debiutanckim albumie In Limbo przyszedł czas na epkę. A jak ten króciutki, bo nieco ponad dwudziestominutowy materiał wyszedł kwartetowi z Brooklynu?










Zanim odpowiemy na to pytanie warto poświęcić kilka słów samej formacji, która od początku postanowiła trzymać się modnego od dobrych kilku lat indie-popu z przedrostkiem „damski”. Wszyscy to znamy – Best Coast, Vivian Girls, Dum Dum Girls, Warpaint i tak dalej. Skoro tej, szerokiej bądź co bądź grupie się udało (nie zapominajmy o rozpychających się łokciami Savages), dlaczego nie miałoby też TEEN? Dlaczegoż Carolina EP nie miałoby powtórzyć sukcesu (małego, bo małego, ale jednak) In Limbo? Czy Kristina “Teeny” Lieberson osiągnie to samo (a może i więcej?), co już osiągnęła z Here We Go Magic? Czy Carolina to dobra epka? Tyle pytań, a tak mało odpowiedzi!



Mało, bo można zadane wyżej pytania (a które pewnie zadają sobie wszyscy fani i TEEN, i indiepopowych składów) szybko rozwiać. Jak? W prosty sposób.



Dlaczego nie miałoby też TEEN?


No właśnie, dlaczego? Biorąc pod lupę pamięci wszystkie wymienione, a także te niewymienione, ale pojawiające się przy pierwszych skojarzeniach zespoły, wniosek wydaje się być prosty – TEEN powinno się udać, chociaż należy pamiętać, że granica sukcesu i porażki bywa bardzo cienka, bardzo krucha, bardzo łamliwa i w ogóle jest bardzo – w każdą stronę. Przekonało się o tym Best Coast, które w 2010 roku wystrzeliło w stylu „idzie, idzie Podbeskidzie”, by wraz z The Only Place spaść z kretesem, i na pewno nie był to skok w stylu Baumgartnera. Best Coast zabrakło pomysłów na album, a to, co urzekało na Crazy For You dwa lata później już nie wystarczało. Warpaint? Z jednej strony naprawdę porządny pijar i masa koncertów czy występów festiwalowych, z drugiej nieprawdopodobnie nudne i miałkie kawałki. „Jakie nudne, Panie! Jakie miałkie!” – odezwą się fani. „No, może z dwa przeboje się znajdą” – i to tylko w dużym naciągnięciu i zaokrągleniu. Dum Dum Girls? B ł a g a m, proszę. Może ostatnia epka najbardziej dała, lecąc kolokwializmami, radę.

Popatrzmy na te zespoły i wróćmy do pytania: dlaczego TEEN miałoby nie wyjść, skoro udało się im?



Powtórka sukcesu?


Najpierw należałoby ustalić, co można uważać za sukces. Pozytywne oceny w recenzjach? A co jest pozytywną oceną – czy porcysowe 6 czy pitchforkowe 8? Czy wszędobylskie szóstki pojawiające się w większości tekstów to szczyt In Limbo? Czy za sukces należy uznać liczbę nieco ponad czterech tysięcy fanów na facebooku? Trasy bookowane na cały świat? 

Nie da się ukryć, recenzenci podeszli do debiutanckiego długograja z pewną dozą sceptycyzmu – figurowały oceny umiarkowane, które może nie oddawały całego uroku In Limbo, ale jednocześnie ukazywały potencjał TEEN. Fani? Cóż, Amerykanki do tych najbardziej znanych jeszcze nie należą, a popularność – być może – przyjdzie z czasem .Może na miarę Placebo? Może Kings of Leon? Czy ktoś, poza managementem i zespołem, zwraca na to uwagę? Czy to jest w ogóle miarodajny wyznacznik? „TAK!” – krzykną entuzjaści facebooka. „Nie!” – powiedzą osoby o zdolnościach racjonalnego myślenia, i dodadzą: „To taka Kari Amirian bardziej popularna?” I będzie to słuszna uwaga. 
Nie wiem, czy In Limbo osiągnęło sukces i czy był to sukces na miarę możliwości zespołu, ale TEEN nie mają prawa wstydzić się za swój album. Za nową epkę zresztą też.



Here We Go Magic?


Cztery lata – cztery płyty. Wynik robiący wrażenie, rzesza fanów może i większa niż wielkopolski oddział ONR, ale czy równie wierny? Na to pytanie zarówno ja, jak i Internety nie znamy odpowiedzi, a wątpię, by ktokolwiek znał, z Piero Scaruffim na czele, który ostatniemu albumowi Here We Go Magic przydzielił piąteczkę (to mówi samo za siebie). Płytą TEEN jeszcze się nie zainteresował, ale kto wie? Tak czy inaczej, nowy skład Lieberson może osiągnąć więcej.



I w końcu najważniejsze pytanie i jeszcze ważniejsza odpowiedź – czy Carolina to dobra epka?


Clou tego tekstu – jaki jest poziom drugiego wydawnictwa TEEN? Warto w ogóle Caroliną zawracać sobie głowę? Najpierw krótko – tak.



Teraz dłużej: Carolina to niesamowicie równy materiał. Ledwie pięć utworów, raptem dwadzieścia trzy minuty i wydawać by się mogło, że obok TEEN można by przejść zupełnie obok, obojętnie. No bo przecież kolejny damski indie skład – na kim to robi wrażenie. Ale taka postawa byłaby błędem. Carolina już z miejsca uderza w słuchaczy jakością. Kawałek tytułowy zaskakuje masywnością i odejściem od melodyjnego lo-fi kojarzonego z In Limbo. Więcej tutaj psychodelicznych odejść, dziewczyny z chęcią zapuszczają się w brzmienia wyciągniętych riffów i klaustrofobicznych klawiszy i ogólniej niesamowicie hipnotyzującej melodii. Z tym wszystkim gryzie się na początku, a ostatecznie idealnie dopełnia łagodny wokal. Monumentalnym momentem utworu jest jednak masywna końcówka, w której nawarstwiają się wszystkie instrumenty, zapętlają, klawisze ujadają w tle, by nagle – zupełnie niespodziewanie – uciąć i wybuchnąć wesołą melodią następującego po „Carolinie” indeksu numer dwa. „Circus”, trzy i pół minuty typowego indiepopowego grania z naleciałościami modnych shoegaze’owo pojękujących gitar i mocno „błyszczącymi” klawiszami jawi się jako jeden z najciekawszych numerów na Caroline EP. Eteryczny śpiew, prosty rytm i jednostajna perkusja nadają „Circusowi” po prostu uroczego charakteru.


Oddechu po lekko przyciasnym od sprzężenia gitar w „Circus” nabiera „Cannibal”, utwór ciepły i przytulny, a jednocześnie najbardziej popowy i kojarzący się z nagraniami Vivian Girls. Przyjemnie wrzucone gdzieś w tło odgłosy klaskania sprawiają, że „Cannibal” naciąłem się już kilka razy na tym, że mimowolnie po wybrzmieniu kawałka automatycznie wracałem do niego z powrotem. Na przeciwległym biegunie znajduje się natomiast nazbyt patetyczne „Glass Cage” i faktycznie ,lekko wyjący, momentami – szczególnie przy wyciąganiu falsetu – wręcz irytujący wokal i po prostu nieciekawa melodia sprawiają wrażenie przebywania w szklanej klatce. Jest ciasno, parno i duszno, a nie są to raczej przyjemne odczucia, bardziej wywołujące minę zniesmaczonego Ahonena niż Felicjańskiej na prywatce.


Ładnie natomiast TEEN żegnają się ze słuchaczami. Ładnie to znaczy w całkiem niezłym stylu, bo pod postacią „Paradise”, kolejnej radosnej i chwytliwej piosenki, z której niemal biją wszystkie kolory tęczy. Przy okazji zresztą też najdłuższy utwór i chyba najlepszy do przejażdżki na rowerze. Szybkie tempo, niosące narody nogi do pedałowania organy. Czy można chcieć czegoś więcej?



7

Piotr Strzemieczny

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zostaw wiadomość.