Zbiór nieoszlifowanych i dobranych na chybił-trafił kompozycji, niż spójna całość udostępniona na wysokim poziomie.
MS MR w końcu zadebiutowali. Na długogrający album musieliśmy czekać blisko trzy lata, w ubiegłym roku nowojorczycy wypuścili pierwszą epkę Candy Bar Show, a w międzyczasie wypromowali się utworem "Bones", który można było słuchać w serialu Gra o Tron. Czy warto było zakreślać dni w kalendarzu do daty premiery Secondhand Rapture? Czy MS MR prezentują na płycie melodie, które porwą serca, będą rządzić w rozgłośniach (i na iPodach), a samo wydawnictwo okrzykniemy - niczym wymieniony wyżej serial - mianem legendarnego?
MS MR w końcu zadebiutowali. Na długogrający album musieliśmy czekać blisko trzy lata, w ubiegłym roku nowojorczycy wypuścili pierwszą epkę Candy Bar Show, a w międzyczasie wypromowali się utworem "Bones", który można było słuchać w serialu Gra o Tron. Czy warto było zakreślać dni w kalendarzu do daty premiery Secondhand Rapture? Czy MS MR prezentują na płycie melodie, które porwą serca, będą rządzić w rozgłośniach (i na iPodach), a samo wydawnictwo okrzykniemy - niczym wymieniony wyżej serial - mianem legendarnego?
Przede wszystkim - nigdy nie oglądałem Gry o Tron, więc już jestem w fame'owym
tyle. Jednak dla MS MR sprzedanie praw do utworu było krokiem w dobrym
kierunku. Miliony widzów mogło spokojnie zapoznać się z kawałkiem, zapewne na
początku nie zdając sobie sprawy z tego, kto jest wykonawcą "Bones".
Jak było - nie wiem - to raczej ważne nie jest. Istotnym jest, że na Secondhand Rapture fani - nie fani
czekali, a kolejne single rozgrzewały atmosferę, bawiły się z cierpliwością słuchaczy.
Bo, to trzeba przyznać, "Fantasy" to kawał dobrego popu. Może
momentami, zresztą jak cała płyta, lekko przynudzającego popu, ale dobrego.
Mając za kartę przetargową te tracki, a przede wszystkim wspomniane wyżej
"Bones", sukces albumu zdawał się być pewny, niemalże murowany. I tak
zdaje się, że rzeczywiście jest. Co recenzja, to bardziej pozytywna. Niech tak
będzie.
Niech tak będzie, chociaż Secondhand Rapture taką rewelacyjna płytą nie jest. Przede
wszystkim zacznijmy od tego, że z przygotowanych dwunastu piosenek warto
wymienić tylko telewizyjne "Bones", singlowe "Fantasy" oraz
"BTSK" i "Head is not My Home". Trochę mało. A reszta? Cóż,
otwierający całość, znany jeszcze z ubiegłego roku "Hurricane" brzmi
jak skrzyżowanie elektopopowej wersji Enyi z Florence and the Machine, "Dark
Doo Wop" kojarzyć się może z bardziej rozmarzoną i podłożoną pod przearanżowany
podkład Laną Del Rey. "Think of You" razi patosem i nazbyt
uduchowionym wokalem, a linia melodyczna w refrenie okraszona wyśpiewywanym "oh
oh “I still think of you and all the shit you
put me through" brzmi raczej jak majestatyczne dokonania Robyn w
"Heartbeat", co już samo w sobie jest złą rekomendacją. "Twenty
Seven"? Bardzo kiepskie przełożenie instrumentalnego przynudzania i neo-gotyko-folkowych
smętów na popową modłę, przez co otrzymujemy ugładzoną, napędzaną elektropopem
wersję Evanescence. "No Trace" to momentami ponowna powtórka z
rozrywki (Enya), a "This Isn't Control" zanudza nijakością
(zbudowanie piosenki na lamentujących skrzypcach i ciągłym "ło ho ło
hoho" nie jest dobrym pomysłem). To z minusów. A co zaliczyc "in
plus"?
Głównie mocny refren w "Bones",
który po prostu niesie ten utwór. Melodyjnie może nie jest to everest
kompozycyjny, raczej wałkowanie przez całą płytę tych samych schematów - tutaj
melancholijnie zawodzące skrzypce, tam plemienna perkusja, gdzieś indziej
wyciszenia i dograne w tle klawisze. Poza tym, co jest istotne w nagraniach MS
MR, kompozycje przygotowane przez duet to w głównej mierze utwory, które
rozwijają się stopniowo, zaczynając od pojedynczych dźwięków, by z czasem uderzyć
niczym porządna fala. Tak nowojorski duet zbudował większość utworów, z rewelacyjnym
i najlepszym na płycie "Fantasy", electropopową balladą, która
stanowi jednocześnie najbardziej kolorowy moment Secondhand Rapture. A chorus? Olać, że głos Lizzy Plapinger leży
niebezpiecznie blisko barwy Florence Welch, dla refrenu warto przełknąć
podobieństwo i zanurzyć się w tych trzech i pół minuty dobrego popu. Na drugim
biegunie kompozycyjnym leży "Head is not My Home". Pierwsze
skojarzenie? Young Magic i ich freak-folkowe, wypełnione tribalowymi bębnami
odchyły. Brzmi to solidnie i gdyby nie - co jest na Secondhand Rapture standardem - niepotrzebnie wrzucony patos w
refrenach, to mielibyśmy naprawdę mocną pozycję, wychodzącą zresztą poza
schematy MS MR. "BTSK" to z kolei utwór-przytulasek, przy którym
spokojnie można organizować pierwsze randki pod księżycem i wypełnionym od
gwiazd niebem. Pierwszy pocałunek? Proszę bardzo, dostarczana przez Maxa Hershenowa melodyjna głębia akordów i powolna
perkusja nadają się do tego idealnie. To jedyny "wolny utwór", z
którego można wydobyć pozytywy. To o czymś świadczy.
Słuchając Secondhand Rapture ma się wrażenie, że ta płyta jest właśnie z
secondhandu, a sam zespół nie miał zbytnio pomysłu na album. Co prawda jest
kilka utworów wartych uwagi, których słucha się całkiem przyjemnie, ale to
tylko malutka wiązka na tle pozostałych nagrań. Zastanawiam się tylko, czy był
sens przygotowywać długograja, który w ostatecznym rozrachunku prezentuje tak
nierówną formę, bo - nie ma się co oszukiwać - Secondhand Rapture jawi się jako debiut-niespełniona nadzieja,
zbiór nieoszlifowanych i dobranych na chybił-trafił kompozycji, niż spójna
całość udostępniona na wysokim poziomie, a tego chyba oczekiwaliśmy?
4.5
Piotr
Strzemieczny
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zostaw wiadomość.