niedziela, 9 czerwca 2013

Recenzja: Deafheaven - "Sunbather" (2013, Deathwish)

Deafheaven to black metalowy skład z San Francisco. Noszą trampki i spodnie rurki zamiast pandziego makijażu i ćwiekowanych skór, przez co zwrócili na siebie uwagę i wywalczyli medialne pięć minut. W tym roku wydali album zatytułowany Sunbather. Czy warto po niego sięgnąć? Czy zachwyty recenzentów są uzasadnione?









Niecierpliwym ułatwię sprawę: nie. Dlaczego? O tym poniżej.

Uporządkujmy pewne sprawy już od samego początku: bardziej lubię Darkthrone od Liturgy. Nie należę co prawda do twardogłowych metalowców zakutych w czarne zbroje, lubię jednak oldschoolowe brudne brzmienie – uważam, że black metal naprawdę zadziałać może tylko wtedy, gdy jest wściekły, zgarbiony, czarny i po prostu zły w dobrym tego słowa znaczeniu. W końcu black metal to gromy z ciemnych burzowych chmur, a nie jakiś tam letni deszczyk.

Czy muzyka Deafheven ma w sobie coś naprawdę odkrywczego i wartego uwagi? Nie sądzę. Sunbather brzmi raczej jak zlepek cytatów z encyklopedii nudnego post-rocka oraz przeciętnego black metalu. Być może nawałnica szybkich perkusyjnych beatów w połączeniu z naporem gitarowych szesnastek robią wrażenie na ludziach, którzy nie mieli nigdy wcześniej okazji posłuchać dobrej (czy też odpowiednio złej w dobrym tego słowa znaczeniu) black metalowej płyty – ja niestety jestem jednak odporny na uroki opisywanego albumu.

Niektóre fragmenty Sunbather  zalatują tandetą i tanim patosem. Brzmią dokładnie tak, jakby zostały wycięte z albumów viking metalowego Amon Amarth. Czy wyjaśni mi ktoś rzeczone piękno gitarowych solówek w „Vertigo”? Czy ktoś powie mi, co niezwykłego jest w banalnym pianinku pojawiającym się w „Irresistible”? Typowo black metalowe fragmenty płyty nie wyróżniają się niczym szczególnym – szczerze mówiąc wolę posłuchać szwedzkich trve przebierańców z Dark Funeral.

Nie jest jednak aż tak fatalnie. Niektórych fragmentów Sunbather słucha się dosyć przyjemnie. W tej kwestii otwierające „Dream House” otrzymuje małe wyróżnienie w kategorii „Pop-Black Metal”. Pierwsza połowa „Please Remember” jest z kolei całkiem udanym ambientem w duchu Noveller. Na upartego da się znaleźć w tym krążku coś ciekawego – nie ma jednak w tej muzyce żadnego odkrywczego, świeżego pierwiastka. Szum wokół płyty jest zupełnie nieuzasadniony i wydaje się być nakręcany przez ludzi, którzy w życiu nie przesłuchali dyskografii Mayhem.

Przeciętniak.

5


Jakub Lemiszewski 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zostaw wiadomość.