++ brzmi zdecydowanie lepiej niż debiut, jest bardziej przemyślany, lepiej wyprodukowany, ciekawszy i pełen lepszych kompozycji.
Wreszcie zima przestała gnębić polskie ziemie i obecnie możemy cieszyć się naprawdę ładną pogodą. Mamy końcówkę kwietnia, zaraz będzie maj, a potem już zacznie się prawdziwe lato (oby). I tak do września, z którym znowu zaczną się chłodniejsze dni. Ale o tym w tej chwili nikt nie myśli. Jednak każdy, kto dość uważnie śledzi polską niezalową scenę, mocno czeka na pewien zimny miesiąc. Tak jest, wszyscy ci ludzie czekają na nadejście listopada, a wraz z nim tak długo wyczekiwaną płytę Ścianki. Chodzą jednak takie słuchy, że Come November nie będzie kolejnym longplayem Cieślaka i spółki (materiał pójdzie na chwilę w odstawkę, a zespół wypuści zupełnie inny album). Ale w tej sytuacji jest wciąż zbyt wiele niewiadomych, więc proponuję to zostawić i skupić się na czymś innym. O, na przykład na nowej płycie zespołu Trupa Trupa.
Łatwo się domyślić, czemu służy
ten wywód o Ściance. Przy debiucie Trupy często padały porównania do autorów Dni Wiatru, i coś faktycznie w tym było,
nie da się zaprzeczyć. Ale zespół Grzegorza Kwiatkowskiego to twór wyraźnie
indywidualny i nie można go łatwo zbyć, nazywając kopią czy epigonami Ścianki. Potwierdza
to najnowsza płyta ++, która brzmi
zdecydowanie lepiej niż debiut, jest bardziej przemyślana, lepiej
wyprodukowana, ciekawsza i pełna lepszych kompozycji.
Jeśli chodzi o nastrój, jest
trochę smutniej niż na pierwszym albumie. Może jakiś wpływ miało na to miejsce,
w którym album był nagrywany (Nowa Synagoga w Gdańsku-Wrzeszczu)? Ciężko
powiedzieć. Ale wracając – kawałki są dość surowe, ale mają w sobie więcej
przestrzeni i powietrza. Nie są aż tak brudne i chropowate jak utwory z
poprzednich wydawnictw, co wyszło grupie tylko na plus. A co można powiedzieć o
brzmieniu ++? Artyści wykreowali
bardzo ciekawą, eklektyczną mieszankę awangardowego rocka, jazzowych wprawek,
relaksujących, łagodnych melodii, post-rockowych spięć czy krautrockowych
wibracji. A wszystko to spięte klamrą rockowej filozofii.
Spójrzmy na same kawałki: opener
kojarzmy mi się trochę z wczesnym Pavementem (okolice Crooked Rain), choć to za mało, żeby oddać wszystko to, co dzieje
się w „I Hate”. Jest trąbka Tomasz Ziętka, jest powtarzający się, hipnotyczny
bas i wreszcie jest noise’owy jazgot, urywający się na koniec utworu, za każdym
razem stwarzając niesamowite wrażenie. Potem mamy kruchą balladkę „Felicy” z
niepokojącymi zwrotkami i z wprowadzającym niemal anielską aurę refrenem.
„Miracle” pędzi po rewirach Sonic Youth, a „Over”, z kapitalną partią trąbki
Ziętka, obleczoną całą gamą motywów, kończących się równie znakomitą kodą, to
spokojnie jeden z highlightów ++.
Do takowych zaliczyłbym jeszcze
odrywający się od ziemi obrazek „Home”, najbardziej brutalny w zestawie, oparty
na powtarzającym się basie oraz dopełnionym potężnym saksofonowym jazgotem (za
który odpowiada Mikołaj Trzaska) „Dei”, oraz ascetyczną w formie litanię
„Influence”, z powtarzającym się jak mantra zdaniem: All you saying is getting real. Tutaj mógłbym dotknąć kwestii
tekstów – czemu niby wszystkie są po angielsku, przecież polski jest taki
piękny? Ale wydaje mi się, że takie pytania są śmieszne, bo skoro Trupa
postawiła na angielski i to ze świetnym skutkiem, to nie rozumiem czemu mam
narzekać na brak mowy ojczystej? Absurd
jakiś.
Płytę kończy „Exist”, pieśń
brzmiąca jak jakaś marynarska przyśpiewka. Ciekawie to się łączy z wymową
kawałka i z drugą częścią kompozycji, która po przerywniku wprowadza jednak
trochę światła, przynajmniej ja tak to odczytuję. A jeżeli chodzi o odczyt
całości, to jestem zdecydowanie na tak. ++
to jedna z najciekawszych polskich płyt tego roku, a i na tle światowym radzi
sobie bardzo dobrze. Brawo. No i ten listopad wcale nie musi tak szybko
przychodzić.
7
Tomasz Skowyra
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zostaw wiadomość.