Phoenix długo kazali czekać fanom na nowy album. Czy przerwa
między Wolfgang Amadeus Phoenix a Bankrupt! wyszła zespołowi na dobre?
Nie oszukujmy się, czwarty album w dyskografii Francuzów podbił serca dotychczasowych fanów i zdobył uznanie osób, którym wcześniejsze dokonania Phoenix niezbyt podchodziły. Bo, o ile It's Never Been Like That i wcześniejsze Alphabetical nie zbierały a ż tak pozytywnych recenzji, tak wydany w 2009 roku album sprawił, że o formacji Thomasa Marsa zrobiło się jeszcze głośniej i jeszcze ciekawiej. Wolfgangiem Amadeusem Phoenixem (o ile można tak odmieniać ten tytuł) zainteresowali się wszyscy, a wszystko to przez materiał niezmiernie melodyjny, chwytliwy, głównie radośnie zagrany i idealnie pasujący do przeróżnych remiksów. Phoenix przestali być tym zespołem od "Everything is Everything", a zaczęli być odbierani jako zespół, który "powinien zagrać na jakimś polskim festiwalu. Nad Wisłą jeszcze co prawda nie zagrali, ale Bankrupt! każe postawić pytanie: jeśli nie w 2013, to kiedy?
Piąty długograj Francuzów jest albumem prawie przebojowym.
Prawie, bo poza prawdziwymi "bangerami", highlightami i parkietowymi
hymnami, są też utwory nawiązujące do wcześniejszych dokonań Phoenix. Taką
pierwszą energiczną perełką, nawiązaniem do szlagierów z Wolfgang Amadeus Phoenix, był singlowy "Entertainment" -
utwór tyleż radosny, co zasługujący po prostu na pozycję otwierającą Bankrupt!. Wpadające w ucho klawisze,
szybkie tempo i klasyczny, wywołujący uśmiech na twarzy śpiew Marsa, patetyczny
przedwstęp do refrenu i dynamiczny tenże nie pozostawiały wątpliwości - singiel
Francuzi wybrali idealny. Z kolejnymi nagraniami Phoenix jednak zwalniają -
zarówno jeśli chodzi o tempo, jak i przebojowość - i "The Real Thing"
to pierwsza z wielu na Bankrupt!
ballad, taki ukłon do okresu przed wydaniem Wolfgang
Amadeus Phoenix. To oczywiście w żadnym stopniu nie umniejsza wartości
nagrania, a refren i wyciągnięta syntezatorami końcówka to prawdziwe mistrzostwo.
"S.O.S. In Bel Air" nie bez powodu może kojarzyć się z wspomnianym
wiele razy albumem numer cztery francuskiego składu, tutaj znowu wraca świecąca
w "Entertainment" przebojowość i ten parkietowy feeling, oczywiście
jeśli wyjmie się przed-chorusowe wyciszenia, które tylko budują odpowiednie
napięcie.
W klimat gorączki sobotniej nocy, nocy Świętojańskiej i
każdej innej fajnej nocy przenosi "Trying to be Cool", który z całą
śmiałością spokojnie można nazwać bankruptową wersją "Fences". Ten
sam błogi nastrój, to samo wyluzowane brzmienie, ślamazarne tempo, melodia
wpadająca w ucho, a która, przez swój eightiesowy wydźwięk, po prostu płynie w
głośnikach. Argument, że Bankrupt! to
płyta za mało przebojowa? Może coś w tym jest, zwłaszcza po czwartym indeksie,
ale "Trying to be Cool" mieni się wszystkimi kolorami tęczy i jeśli
Vintage Indie Party - o ile jeszcze coś rozkręcą - nie ustawią tego utworu jako
"must be" na jednej z imprez, to będzie ich życiowy błąd.
Przez resztę płyty Phoenix praktycznie przelatują kawałkami
o zabarwieniu balladowym, niekiedy (jednorazowo) dając upust żywszym brzmieniom
w postaci "Dont". Spokojne kompozycje nie wadzą, nie nudzą słuchacza,
a przynajmniej nie powinny, bo stanowią zgrabne połączenie z tymi nagraniami z
początków działalności Francuzów. Jednak zarówno utwór tytułowy, jak i każdy
kolejny - czy to będzie "Drakkar Noir", "Chloroform" czy
"Oblique City" - powinno się raczej rozpatrywać jako pozycje do
zapoznania, posłuchania kilka razy i następnie odtwarzania "co jakiś
czas". Nie umniejszając oczywiście ich wysokiemu poziomowi i, jak w
przypadku "Bankrupt", ciekawym, mądrze zbudowanym aranżacjom.
Jasne, tej płycie brakuje takich hitów jak
"Lisztomania", "1901" czy "Girlfriend", utworów,
które pchały ten wózek do przodu i
bujały jeszcze przez długi czas po wybrzmieniu całej płyty, ale jeśli Wolfgang Amadeus Phoenix było pozycją
kipiącą od przebojowości, tak Bankrupt!
to próba wyważenia tej luzackiej twarzy Francuzów z utworami spokojniejszymi.
Bo nie da się zaprzeczyć, że piąty długogrający album Phoenix wypełniony jest
piosenkami po prostu uroczymi. I ja tak to widzę, i niech Thomas Mars z
kolegami odbierani będą jako "jeden z najbardziej uwielbianych zespołów ever". Bankrupt! tylko tę tezę potwierdza.
7.5
Piotr Strzemieczny
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zostaw wiadomość.