piątek, 3 maja 2013

Recenzja: Phoenix - "Bankrupt!" (2013, Glassnote/Warner)


Phoenix długo kazali czekać fanom na nowy album. Czy przerwa między Wolfgang Amadeus Phoenix a Bankrupt! wyszła zespołowi na dobre?













Nie oszukujmy się, czwarty album w dyskografii Francuzów podbił serca dotychczasowych fanów i zdobył uznanie osób, którym wcześniejsze dokonania Phoenix niezbyt podchodziły. Bo, o ile It's Never Been Like That i wcześniejsze Alphabetical nie zbierały a ż tak pozytywnych recenzji, tak wydany w 2009 roku album sprawił, że o formacji Thomasa Marsa zrobiło się jeszcze głośniej i jeszcze ciekawiej. Wolfgangiem Amadeusem Phoenixem (o ile można tak odmieniać ten tytuł) zainteresowali się wszyscy, a wszystko to przez materiał niezmiernie melodyjny, chwytliwy, głównie radośnie zagrany i idealnie pasujący do przeróżnych remiksów. Phoenix przestali być tym zespołem od "Everything is Everything", a zaczęli być odbierani jako zespół, który "powinien zagrać na jakimś polskim festiwalu. Nad Wisłą jeszcze co prawda nie zagrali, ale Bankrupt! każe postawić pytanie: jeśli nie w 2013, to kiedy?

Piąty długograj Francuzów jest albumem prawie przebojowym. Prawie, bo poza prawdziwymi "bangerami", highlightami i parkietowymi hymnami, są też utwory nawiązujące do wcześniejszych dokonań Phoenix. Taką pierwszą energiczną perełką, nawiązaniem do szlagierów z Wolfgang Amadeus Phoenix, był singlowy "Entertainment" - utwór tyleż radosny, co zasługujący po prostu na pozycję otwierającą Bankrupt!. Wpadające w ucho klawisze, szybkie tempo i klasyczny, wywołujący uśmiech na twarzy śpiew Marsa, patetyczny przedwstęp do refrenu i dynamiczny tenże nie pozostawiały wątpliwości - singiel Francuzi wybrali idealny. Z kolejnymi nagraniami Phoenix jednak zwalniają - zarówno jeśli chodzi o tempo, jak i przebojowość - i "The Real Thing" to pierwsza z wielu na Bankrupt! ballad, taki ukłon do okresu przed wydaniem Wolfgang Amadeus Phoenix. To oczywiście w żadnym stopniu nie umniejsza wartości nagrania, a refren i wyciągnięta syntezatorami końcówka to prawdziwe mistrzostwo. "S.O.S. In Bel Air" nie bez powodu może kojarzyć się z wspomnianym wiele razy albumem numer cztery francuskiego składu, tutaj znowu wraca świecąca w "Entertainment" przebojowość i ten parkietowy feeling, oczywiście jeśli wyjmie się przed-chorusowe wyciszenia, które tylko budują odpowiednie napięcie.

W klimat gorączki sobotniej nocy, nocy Świętojańskiej i każdej innej fajnej nocy przenosi "Trying to be Cool", który z całą śmiałością spokojnie można nazwać bankruptową wersją "Fences". Ten sam błogi nastrój, to samo wyluzowane brzmienie, ślamazarne tempo, melodia wpadająca w ucho, a która, przez swój eightiesowy wydźwięk, po prostu płynie w głośnikach. Argument, że Bankrupt! to płyta za mało przebojowa? Może coś w tym jest, zwłaszcza po czwartym indeksie, ale "Trying to be Cool" mieni się wszystkimi kolorami tęczy i jeśli Vintage Indie Party - o ile jeszcze coś rozkręcą - nie ustawią tego utworu jako "must be" na jednej z imprez, to będzie ich życiowy błąd.

Przez resztę płyty Phoenix praktycznie przelatują kawałkami o zabarwieniu balladowym, niekiedy (jednorazowo) dając upust żywszym brzmieniom w postaci "Dont". Spokojne kompozycje nie wadzą, nie nudzą słuchacza, a przynajmniej nie powinny, bo stanowią zgrabne połączenie z tymi nagraniami z początków działalności Francuzów. Jednak zarówno utwór tytułowy, jak i każdy kolejny - czy to będzie "Drakkar Noir", "Chloroform" czy "Oblique City" - powinno się raczej rozpatrywać jako pozycje do zapoznania, posłuchania kilka razy i następnie odtwarzania "co jakiś czas". Nie umniejszając oczywiście ich wysokiemu poziomowi i, jak w przypadku "Bankrupt", ciekawym, mądrze zbudowanym aranżacjom.


Jasne, tej płycie brakuje takich hitów jak "Lisztomania", "1901" czy "Girlfriend", utworów, które pchały ten wózek do przodu i bujały jeszcze przez długi czas po wybrzmieniu całej płyty, ale jeśli Wolfgang Amadeus Phoenix było pozycją kipiącą od przebojowości, tak Bankrupt! to próba wyważenia tej luzackiej twarzy Francuzów z utworami spokojniejszymi. Bo nie da się zaprzeczyć, że piąty długogrający album Phoenix wypełniony jest piosenkami po prostu uroczymi. I ja tak to widzę, i niech Thomas Mars z kolegami odbierani będą jako "jeden z najbardziej uwielbianych zespołów ever". Bankrupt! tylko tę tezę potwierdza.

7.5

Piotr Strzemieczny

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zostaw wiadomość.