sobota, 25 maja 2013

Recenzja: British Sea Power - "Machineries of Joy" (2013, Rough Trade/Sonic Records)

Saga niepowodzeń i nudy, która ciągnie się od 2008 roku.











Nagraj dobry debiut, na drugim albumie zaprezentuj się nieco gorzej, ale jednocześnie w taki sposób, by o twojej płycie mówili "jest w porządku", a potem... A potem to lepiej przestać się w to bawić, jeśli wszystko ma wyglądać jak dyskografia British Sea Power.

Mówi się, że jeśli po pierwszej dobrej płycie nie nagra się nic dobrego, to nie ma co liczyć na cud. Uważa się, że nie wolno kopać leżącego, bo nie wypada, bo to zbyt proste i w ogóle. Z British Sea Power jest właśnie jak z kopaniem leżącego, który dodatkowo nie ma ani nóg, a z rąk pozostała jedynie jedna. Ciężko się obronić? Ba, to prawie niewykonalne. Machineries of Joy to kolejny muzyczny niewypał składu z Brighton. Saga niepowodzeń i nudy, która ciągnie się od 2008 roku.


Nowy album British Sea Power jest taki, jak można było przewidywać po ostatnich wydawnictwach - dłużący się w nieskończoność, miałki i nazbyt patetyczny. Gdybym wtórował zdaniu, że "indie rock umarł" - Machineries of Joy byłoby tego idealnym przykładem, a utwór otwierający znakomitą laurką. "Machineries of Joy" trwa sześć minut, podczas których nic, absolutnie nic się nie dzieje - tempo nie rozkręca się ani na sekundę, przestrzenne gitary sprawiają, że kawałek mieni się stadionowym nastrojem. Próbą naprawy sytuacji jest "K Hole" - przestery, dynamiczna perkusja i mocne uderzenie już na wstępie. Problem w tym, że potem następuje już sekwencja wolna zwrotka, szybki refren (motyw ze wstępu), który poprzedzony jest trącającym wsią okrzykiem "łuuuaaaa". I wszystko byłoby w porządku, gdyby nie kolejny szczegół - ten dynamiczny chorus w ogóle nie chwyta. Nie pobudza i, cytując legendarnego Pawła Ruraka-Sokala, "brakuje mi tu szczerości artystycznej". Jeśli jednak "K Hole" było próbą nadania Machineries of Joy energii, w "Hail Holy Queen" British Sea Power porzucili starania i znowu dali ukłon w stronę melodyjnych smętów dla wrażliwych nastolatek. Łagodny wokal, lamentujące skrzypce w tle i momentami zahaczanie niemal o post-rock, a także efekciarska zabawa we wzruszające wyciszenia przyprawią niejedną fankę o oczy pełne łez.

I tak naprawdę jedynym wartym uwagi momentem tej płyty jest "Loving Animals", utwór, do którego ciężko jest się przyczepić. Nośna melodia, porządny wokal i coś, co już dobrze znamy, tylko nie wiemy skąd. Zarzut, że "to już gdzieś było" jest jak najbardziej właściwy, bo "Loving Animals", mimo że wykonywane przez British Sea Power, to nie brzmi jak BSP, tylko kilka innych składów razem wziętych. Monumentalna i psychodeliczna końcówka potwierdza rzuconą wcześniej tezę - to najlepszy utwór z Machneries of Joy. Zaszczepia się w pamięci i krąży, krąży, krąży w niej w najlepsze. Inne wyróżniające się kompozycje? Tylko te "in minus", niestety. Bo czy wymieni się "Radio Goddard", "Monsters of Sunderland" czy najgorszy na albumie "When a Warm Wind Blows Through the Grass", pozostaje niesmak i znużenie, a British Sea Power udowadniają, że tak, jak po debiutanckim The Decline of British Sea Power wskoczyli do ekstraklasy, Open Season obroniło się w barażach, tak Do You Like Rock Music? spuściło zespół nie o jedną ligę, ale dwie klasy rozgrywkowe. Machineries of Joy upewniło Anglików w "lidze przegranych i nigdy niespełnionych".

3

Piotr Strzemieczny

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zostaw wiadomość.