Najmniejsze przeboje to pocztówka z czasów dziecięcych, historie młodości i dorastania.
Działalność Wytwórni Krajowej można przedstawić za pomocą sinusoidy - głośne tytuły, które spotykają się z, jeśli nie komercyjnym, to na pewno medialnym sukcesem przeplatają się z tymi wydawnictwami natrafiającymi na ścianę oporności odbiorców, a już na pewno krytyków muzycznych. Debiut oficyny mógł wzbudzić podziw - o Nerwowych Wakacjach mówiło się wszędzie, zespól odwiedził najważniejsze festiwale i koncertował w najlepsze. O Organizmie było już niestety cicho, a już na pewno sama percepcja była nie taka, na jaką autorzy Końca Początku Powidoku swoim materiałem zasłużyli. Niechęć? Chyba największy komercyjny sukces, ale już o Hotelu Kosmos tego powiedzieć chyba nie można. Braty z Rakemna i ich Krew, Sex, Popyt, Podaż, choć według mnie najlepsza pozycja z katalogu Krajowej, również nie wypalili i obecnie znowu zawiesili działalność, więc ten powrót po ośmiu latach taki spektakularny niestety nie był.
No i przyszła pora na bodajże kolejną dużą nazwę. Bo
chociaż Łagodna Pianka to debiutanci, to o tym zespole mogliśmy usłyszeć już od
dłuższego czasu. Dobry pijar, rekomendacje Grabaża i wspólna trasa ze Strachami
Na Lachy przysporzyły zespołowi z Podkarpacia rzeszę fanów. I odłóżmy na bok
fakt, że SNL są cienkie jak trąba słonia, że występy z nimi nie powinny być
jakimkolwiek wyznacznikiem. Między innymi one sprawiły, że autorom Najmniejszych przebojów już w tym
momencie wróżę pozytywną przyszłość. A jakie są te przeboje? Czy naprawdę mamy
styczność z jedną z lepszych płyt w bieżącym roku i warto było czekać tyle
czasu na ten album?
Z miejsca odpowiem na pytania dwa i trzy: nie i nie. A jak
się prezentuje cała płyta? Bardzo...krzywo. Bo Najmniejsze przeboje to nic innego, jak proste gitarowe granie, w
których kawałki ciekawe przeplatają się z tymi po prostu irytującymi, do
których nie ma się ochoty więcej wracać. I to wina zarówno melodii, jak i
tekstów, które nie zawsze błyszczą literackim kunsztem. Ale tak chyba miało
być.
Tak miało być, bo Najmniejsze
przeboje to pocztówka z czasów dziecięcych, historie młodości i dorastania.
Wątki już w większości nieaktualne, ale sentymentalne. Łagodna Pianka
przygotowała album konceptualny, który ma być bliski sercom osób pamiętających
lata, gdy chociażby wieczorynka trwała jakieś pół godziny ("30 minut
wieczorynki"), a latem wieczory spędzało się na nocnej zabawie w podchody
("O latarce"). Problem w tym, że pozostałe zagadnienia to nie moja
bajka. Do dzieciństwa bliżej mam oglądając memy z typowym Sebą. Godziny
spędzone na piaszczystym boisku, gdzie linie wyznaczał dziwnie wmurowany
krawężnik (w piasku!!), a od strony ulicy rosły kasztany, które pomagały przy
wykonywaniu zwodów, na przerwach gra w karty "European Championship
Star" z Euro 96, wojny na mirabelki i patyki. Tego historiom Łagodnej
Pianki brakuje.
Drugi zarzut? Innowacja.
Najmniejszym przebojom tego po prostu
brakuje. Otwierający album "O kobietach" i zamykający całość "O
latarce" to z całym szacunkiem za mało, żeby rozbujać indierockową
publikę. Jasne, zaczyna się energicznie, perkusja wpada w ucho, gitary porywają
słuchacza, a klawisze dodają kompozycją melodyjnego wydźwięku, ale... to nadal
za mało. Nawet jeśli wokal Piotrka Jabłońskiego jest w "O kobietach"
stosunkowo agresywny i zachęcający do dalszych podróży przez przeboje, to "Łagodną pianką"
stanowi odmienny biegun energii. Rozmyte i rozmarzone melodie Pianki kojarzą
się z nagraniami Andrzeja Smolika i temperament openera zanika w funkowo-chillizetowej
aurze. Zbytnim patetyzmem bije "Słoń" (już od wejścia "A możeeeeeee, może chciałbym być"),
"Akwarium" to wykapane Muchy i nie jest to komplement, a
"Chłopczyk i ulubiona piłeczka" wieje nudą spod znaku Myslovitz
("Oka w rosole" także). Na tle wcześniejszych, przeciętnych kawałków
wybijają się "Pogromcy smoków" z niesamowicie prostą perkusją i
bardzo letnim syntezatorem. Gdyby natomiast z "Superbohatera" wywalić
trochę tych klawiszy, mielibyśmy Kumkę Olik 2.0.
Najmniejsze przeboje, mimo swojego średniego poziomu,
mają szansę się sprzedać. Nie jest to album innowacyjny, nagrany w
spektakularny i wkręcający sposób, a same teksty mogą pozostawiać wiele do
życzenia, ale przygotowywana przez dłuższy czas otoczka, nakręcanie boomu oraz
wspomniane wcześniej rekomendacje zrobią to, co mają zrobić. Wytwórni Krajowej
pozostaje tylko pogratulować, zespołowi zaś życzyć, by nie brnęli w tę
nieszczęsną stronę. Poczekajmy na drugą płytę, bo na razie Pianka to
ciekawostka, a nie must have na półce.
4.5
Piotr Strzemieczny
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zostaw wiadomość.