poniedziałek, 15 kwietnia 2013

Relacja: Kamp! w Palladium, 13.04.2013

Tego nie spodziewał się chyba nikt...













Wieczór w Palladium rozpoczęła grupa The &. Własne utwory, przeplatane ciekawymi coverami, zrobiły naprawdę dobre wrażenie. Panowie pokazali, że mają potencjał, by wkrótce zawojować w muzyce naprawdę dużo. Stylistyka, w jakiej się obracają idealnie korespondowała z tym, co dopiero mieliśmy usłyszeć.

Kiedy na scenie pojawiła się gwiazda wieczoru, publiczność wpadła w euforię. Nie wyszła z niej już do końca koncertu. Jak żyję, TAKIEGO powitania polskiego zespołu jeszcze nie widziałem. Kamp! zostali przyjęci z entuzjazmem podobnym do tego, przy okazji pojawienia się Tupaca na Coachelli, czy ostatnich koncertów LCD Soundsystem - bez cienia przesady. Skakał tłum pod sceną, skakał tłum na balkonie, a panowie również bawili się w najlepsze. Usłyszeliśmy perfekcyjnie zgrany set największych hitów, jak „Heats” i utworów mniej znanych (jeśli o takich można jeszcze mówić w przypadku Kamp!), połączonych wysyconymi elektroniką wstawkami. Wszystko to w wyjątkowej oprawie świetlnej, w niczym nie odstępującej koncertom topowych gwiazd wielkiego formatu. Kamp! zaserwowali absolutnie bezbłędny, ponadgodzinny występ na naprawdę światowym poziomie. Publika jednak domagała się więcej i zatrzymała zespół na scenie przez kolejne pół godziny. Na zakończenie usłyszeliśmy rozbudowane do granic możliwości „Breaking a Ghost’s Heart” – finał, o jakim marzyłem (a mam nadzieję, że trio z Łodzi też) naprawdę od dawna. 

Myślę, że to już ten czas, kiedy małe, zatłoczone kluby powoli muszą zostać zastąpione halami koncertowymi. Kamp! to fenomen, o którym jeszcze nieraz usłyszymy. Ktoś może zarzucić, że znacznie przehajpowany. Jednak panowie zdecydowanie bronią się genialnymi live'ami. A ten w Palladium właśnie taki był.

Miłosz Karbowski

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zostaw wiadomość.