Czy można szumieć Brianem Eno nie będąc
Haroldem Buddem? Czy można z keyboardu uczynić ołtarz nakryty indiańskim kocem
i wypaść tylko w 50% pretensjonalnie? Czy można każdy wzorzysty kawałek
materiału nazywać indiańskim kocem i pisać recenzje muzyczne? Trzy razy tak, Youth
Lagoon przechodzi do następnego etapu. A w nim…
GARŚĆ DYNAMITU: Youth Lagoon, autorski projekt Trevora Powersa, to żywy dowód na to, że od czasów Blues Magoos double oo pozostaje cool i nie matura, lecz szczere kompleksy czynią artystę – to wiedział już Gombrowicz. W tym przypadku głęboki lęk przed śmiercią i kruchość istnienia przywiodły Trevora na ścieżkę autoterapii przy pomocy sztuki. „Nie jestem za dobrym mówcą, więc tworzę muzykę” – twierdzi psych-popowy artysta (Matko Boska, jak to tak działa, niech ktoś ożywi Gomułkę i posadzi go za konsoletą!)
Sam Trevor jest raczej typem samotnego parapeciarza,
który do swojego świata wpuszcza jeszcze echa perkusyjne i gitary, choć tych raczej
nie wypuszcza bez filtra migoczących pogłosów. W Pitchfork TV występuje z całym
zespołem, z którym wchodzi także do studia, ale cały proces twórczy odbywa w
towarzystwie wyłącznie swoich własnych myśli (zresztą zagadnienie jednoosobowej
drogi nagrań zasługuje na oddzielne tomiszcze, i to nawet jeśli zapomnimy na
chwilę o całym folkowym songwritingu spod znaku Dylana).
Wstępnie tytuł tego tekstu miał brzmieć: “YT
koweruje YT” i nie bez powodu. Podtrzymuję w pełni tę ex-tytułową tezę, ale
ponieważ w rankingu najbardziej poważnych ludzi my, czytelnicy portali
muzycznych plasujemy się w ścisłej czołówce tuż za konserwatywnymi liberałami,
śpieszę z wytłumaczeniem. Wondrous Bughouse nie
jest kolejnym etapem w twórczości Powersa, a kolejnym jej krokiem; nową wersją
starego, które znamy z debiutanckiego krążka The Year of Hibernation. Obie płyty charakteryzują się nienaganną
harmonią, która rozchodzi się z rzadka, a nie gubi prawie wcale. Natomiast to debiut
był zdecydowanie bardziej nieśmiały, włącznie z singlowym „Afternoon”, które osobiście
wciąż bezskutecznie próbuję zagwizdać pod wodą. Sofomor mówi już odważniej, a zarazem
wciąż delikatnie o lękach YT (być może to pseudo przyjmie się również w waszym
słowniku, mi przypadło do gustu jako połączenie JT i ET, czyli trochę
dziwacznego, trochę kosmicznego, a zarazem stylowego kolesia, którego ogólnie
wszyscy kochają). Również produkcja stoi tu na znacznie wyższym poziomie, ale
po sukcesie pierwszego albumu to właściwie standard, więc jest ona nie tyle
zaletą, co jej brak byłby poważnym faux pas.
Trzeba jednak powiedzieć, że TO NIE JEST KOLEJNA
PŁYTA RELAKSACYJNA. Zbyt wiele mamy tu, celowo użyję podwójnego cudzysłowu
„„hooków”” – mocne wejście w drugim „Mute” oparte na co nieco banalnej, hipnotycznej
melodyjce, a potem gitarowych surmach, bis w „Pelican Man”, w „Raspberry Crane”
na wysokości minuty brzmienie rodem z Shire, która potem powraca w coraz to
nowych aranżacjach… można przy Wondrous
Bughouse drzemać, och można, ale raczej nie medytować. Wracając jeszcze na
chwilę do tematu prostych melodii, odnoszę wrażenie, że YT w ogóle nieźle dogadałby
się z twórcami pozytywek i platformówek. Z tą różnicą, że on swoje małe pomysły
składa w pełne kompozycje, co, oprócz zawsze przejętej, czasem skowycząco-szlochającej
chłopięcej barwy głosu, stanowi jego największy atut.
Wypadałoby wspomnieć o ostatnim aspekcie tej
udanej płyty, której jedyną poważną wadą jest to, że niektórzy po prostu nie
będą mogli jej ścierpieć i czym prędzej odłożą na półkę jako nudy na pudy:
tekstach. Poetyckie wersety o malinowych żurawiach wzbudzają więcej interpretacji
niż kontrowersji, a i bez tych się nie obywa, słowem: działają na wyobraźnię.
Czego na koniec dobry przykład poniżej, wiążący się z palącą od czasu do czasu
każdego z nas kwestią tarć na linii ucho-oko:
Refren utworu „Dropla” w wersji Trevora:
You’ll never die, you’ll never die, you’ll never die…
W wersji Jacka:
You and I, you and I, you and I…
W wersji internautów:
You'll never da, you'll never da, you'll never daaaaa…
7
P.S. Z cyklu CO POETA MIAŁ NA MYŚLI (w którym
zamiast kwestionować kompetencje autora w komentarzach możecie dopisywać własne
typy): Opener Wondrous Bughouse –
„Through Mind and Back” straszy chirurgicznymi częstotliwościami a la horror
„Dentysta” i moja interpretacja wygląda tak: w tym utworze Trevor krystalizuje
swoją fobię za pomocą ostatniego muzycznie uporządkowanego dźwięku, jaki
kiedykolwiek powstanie w związku z jego istnieniem – dźwięku pulsoksymetru przy
szpitalnym łóżku śmierci. Powiało trupem.
Jacek Wiaderny
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zostaw wiadomość.