Kolejny
muzyczny powrót w tym roku.
Nie jest to kaliber na miarę powrotów My Bloody
Valentine, David Bowie czy Suede, to oczywiste. Ale podejrzewam, że spora grupa
fanów poszukującego techno (i nie myślę wyłącznie o tych, którzy śledzą na bieżąco
Resident Advisor) czekała na kolejny krok ze strony Stefana Kozala. A trochę
musiała poczekać, bo od debiutanckiego Kosi
Comes Around minęło już prawie osiem lat (nasuwa się analogia do Michaela
Mayera). To długo, ale w zamian za to Amygdala
ma być, według notki prasowej, Sierżantem
Pieprzem DJ-a Koze. Interesująca okładka (niezły mindfuck swoją drogą) sugeruje,
że może faktycznie tak jest, ale dopiero po odpaleniu krążka można to
potwierdzić.
Spodziewamy
się więc przesiąkniętego kalejdoskopową psychodelią, technicznego
koncept-albumu, tak? Niech i tak będzie, ale w pamięci trzeba jednak mieć
pierwszy krążek niemieckiego producenta. Na Kosi
Comes Around Kozala udanie spajał w jedną całość chłodną techno-poetykę
Kompaktu z eksperymentalnymi zapędami, głównie chodzi o cięcia, obróbkę i
zabawy z samplami. To prawie dopełnia kontekst sofomora. Prawie, bo został
jeszcze jeden dość istotny element, pewne novum, które dodaje kolorytu całości.
Chodzi o całą masę gości pojawiającą się w poszczególnych trackach: m.in.
Caribou, Matthew Dear, Ada, Dirk Von Lowtzow, Milosh czy Apparat. Skoro wiemy
już tyle, to czy w zasadzie musimy słuchać płyty, żeby wiedzieć jak brzmi?
Pewnie, że musimy.
Otwierający
Amygdalę „Track ID Anyone?” z łagodnym
wokalem Caribou ujawnia stylistykę krążka: pełna rozmaitych motywów (skrawki
przeróżnych sampli i zapętlone fragmenty wokali na drugim planie czy trąbki)
mieszanka, osiadła na barkach stonowanego techno. Cały longplay utrzymany jest
w dość ciepłym i spokojnym tonie. Indeks drugi, „Nices Wölkchen”, (tu wokalu
użycza Apparat) tylko to potwierdza. W eterycznym bicie, przypominającym
poczynania Hendricka Webera aka Pantha Du Prince (również rozbudowany „La
Duquesa” budzi takie skojarzenia), świetnie odnalazł się Sascha Ring. Następnie
„Royal Asscher Cut” zahacza gdzieś o estetykę The Field, skupiając się na jej
delikatniejszym aspekcie. Potem mamy dziwaczny track z Matthew Dearem „Magical
Boy”, uspokajający „Das Wort” (vox Dirka Von Lowtzowa) i bardziej rozbujany
„Homesick” ozdobiony głosem Ady, a to dopiero połowa płyty (nawet niecała).
Później pojawiają się nieco eksperymentalne fragmenty („Marilyn Whirlwind” czy
zrealizowany w stylu Dntela „Don't Lose Your Mind” ), a nawet coś w rodzaju
quasi-chillwave’u (?) („My Plans”, ostatnio nawet Tede zrobił coś w tym kierunku) czy
wypolerowanego burialowskiego 2-stepu, podszytego przefiltrowanymi smyczkami („Ich
Schreib' Der Ein Buch 2013”, to w zasadzie remix kawałka z 1975 roku
niemieckiej artystki Hildegard Knef). Przez prawie osiemdziesiąt minut dzieje
się naprawdę dużo. Jeden odsłuch nie wystarczy, żeby wszystko ogarnąć, co jest
niewątpliwą zaletą krążka.
Może
tylko brakuje tu jakiegoś przełamania schematu, czegoś, co zdecydowałoby o
wyjątkowości Amygdali. To bez
wątpienia świetna płyta, czerpiąca z bogatej spuścizny większych lub mniejszych
elektronicznych herosów. Warto po nią sięgnąć, bo choć takiej muzyki jest cała
masa, tylko niektóre wydawnictwa odznaczają się wysoką jakością. DJ Koze zdecydowanie
należy do tej wąskiej grupy producentów, co udowadnia drugi, według mnie lepszy
od debiutanckiego krążka (czyli najlepszy w dyskografii), album. Ciekawe ile
lat trzeba będzie czekać na follow-up?
7
Tomasz Skowyra
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zostaw wiadomość.