Kilka słów o koncercie Clara Clara w Powiększeniu.
Z niektórymi
opisami zagranicznych składów jest jak z tłumaczeniami tytułów filmów. Podobno „Clara Clara to połączenie energii Lighting Bolt, pomysłowości Deerhoof i ogromnego talentu
do chwytliwych popowych melodii”. Tak przynajmniej pisali. Dlatego na występ
ostrzyłem sobie ząbki, bo takie połączenie byłoby dosyć ciekawe. W praktyce
jednak bliżej jest do weryfikacji Piotrka „Można powiedzieć, że Clara Clara grają to samo, co
większość indierockowych zespołów i będzie to prawda”. To tak, jakby na opakowaniu serka topionego widniała
informacja, że to pleśniowy, albo na odwrót, albo na pasztecie napisano, że to, dajmy na to, parówka sojowa. Ta etykietka wydała mi się podejrzana już
przy okazji odpalenia utworu, który gdzieś się panoszył po internetach. No, ale na koncertach
zespoły często brzmią trochę inaczej, mają trochę inny materiał. Może „Under the skirt” nagrali dla pompy. Może w ogóle ta Clara to niezła zgrywuska, albo ten, kto tłumaczył na polski ich bio. Wszystko by się
jeszcze trzymało kupy, gdyby Lighting Bolt wymienić na czerstwiejące Animal
Collective, a Deerhoof na jakichś pogrobowców indie 2.0. Z tymi melodiami też nie przesadzajmy.
Aha, to jest
relacja z koncertu. No, Clara Clara stoi i gra, bardzo poprawnie, wszystko się
zgrywa, trafia w punkt, ale jednocześnie nudzi. Po prostu. Nie ma o czym pisać.
Basista miał przester, na który naciskał, ale do Lighting Bolt to miało się tak, jak hitlerowiec
do Johna Lennona, albo narodowiec do Eltona Johna. To, że ktoś trochę posprzęga,
jeszcze nie robi z randomowego zespołu fajnego noise'owego bandu. Morał z tej
bajki jest taki, żeby w miarę możliwości słuchać potencjalnych „połączeń energii Lighting
Bolt i pomysłowości Derhoof” w internecie i zrażać się już po pierwszym złym
numerze. Inny morał jest taki, żeby nie wierzyć w gust osób wysyłających materiały
prasowe. Nie odkryłem może Ameryki, ale one myślą tylko o jednym.
Mateusz Romanowski
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zostaw wiadomość.