poniedziałek, 18 marca 2013

Recenzja: Ian Skelly – "Cut From A Star" (2013, Watertown Records)



Yes, we are hippi













Z pełną świadomością, że w muzyce okres, jaki minął od premiery tego krążka, to tak, jak pełna kadencja i może plus wybory przedterminowe, przedstawiam debiut Iana Skelly’ego – Cut From a Star. Wszystko to, czego słuchali ci z waszych tatusiów, którzy w szafie trzymają koszule w kwiaty, ale wy też chcielibyście posłuchać.
Najpierw zajrzycie do swojej zamrażalki i sprawdzicie, jak się ma wasz pojemnik próżniowy w kształcie hełmu US Army z naklejką-pacyfką. Zaglądacie do środka i sprawdzacie czy maleńkie kolorowe prostokąciki się nie zdegradowały. Teraz słychać głos Samuela L. Jacksona: „Vincent, are we happy?”

Yes, we are happy.

Oczywiście ten tekst to żadna apologia ćpania (czy też, artystycznie – narkonautyki): tak jak fani Świętego Mikołaja trzymają dla niego mleko i ciasteczka, tak wszyscy prawdziwi fani Syda Barreta trzymają plasterek LSD na wypadek gdyby powrócił z wyspy Elvisa. Nie wiem czy wydawnictwo Skelly’ego to wystarczająco dobry powód, by go zużyć, ale na pewno jest to niezła wymówka.

Na solowym albumie były perkusista The Coral tęczowym rogiem jednorożca drąży to, co z dotychczasowym zespołem przenosił na grunt folku – psychodelię. Multiinstrumentalista, z którym do teledyskowego beefu stanąć może tylko Tame Impala, nie ukrywa potężnej fascynacji latami sześćdziesiątymi; inspiracji szuka zarówno w barwnych muzycznych wyprawach Żuczków, jak i niepokojącej atmosferze wczesnych Pink Floydów, czy kawałkach Mamas&Papas, a wśród jego ulubionych artystów trafimy choćby na Arthura Lee. Co do muz Skelly’ego nie można pominąć w ich panteonie również jego własnych halucynacji i marzeń sennych, których nabawił ponoć na skutek gorączki. Jasne. A Kręcina głośno chrapie.

Efekt? Oryginalność tej spektakularnej zrzynki budzi respekt. Cut From A Star już od tytułowego openera wieści niepowtarzalną atmosferę; dla takich utworów jak ten warto opracowywać podsumowania singli i jeśli my zapomnimy o nim, niechaj Hare Krishna zapomni o nas. Potem jesteśmy wtapiani w fotel nastrojowymi mellotronami (odmiana klawiszy) w tonach gwiezdnych organów i charakterystycznym brzęczeniem strun; prawie wcale nie uświadczymy bębnów, ale i tak jest klawo. Z jednej strony Ian nie przesadza z ilością nagromadzonych na płycie efektów, a wszystko dodatkowo łagodzi barwa głosu sugerująca, że Skelly całe życie robił w branży narratorów snów, ale z drugiej znajdziemy na Cut From A Star smaczki jak (podejrzewam) fragment zapisu rozmów z kosmodromu ukryty w „Caterpillar” – takie szczegóły budują klimat. Oczywiście album momentami może się dłużyć i nużyć, a fioletowa mgła jego dźwięków przerzedzać, ale, cholera, to również stanowi pewien urok. Bardzo dużym plusem jest wreszcie zrezygnowanie z pokusy lo-fi; ryzykowne, bo sfatygowanie dźwięku zadziałałoby w tym wypadku jak puder, ale na Cut From A Star okazuje się, że można brzmieć tak dobrze, jak Captain Beefheart, nie brzmiąc tak źle, jak Captain Beefheart. Propsy.

Największe pretensje miałbym chyba do chwytliwego kawałka „I See You” nagranego przy współpracy z kolegami z Coral – bo za chwytliwy, a kompozycja bogata jak brzmienie Evana Dando z Lemonheads i rośnie równiutko jak post-rockowa bułeczka. Możliwe, że cokolwiek się przypierniczam, ale do czegoś trzeba. Poza tym:

- Gdyby w ogóle mogło istnieć takie pojęcie jak „ukraść sample od Gotye”, Ian dokonałby tego w „Nickel And A Dime”.

- „Finebird” – jeśli jacyś lewacy twierdzą, że styl chórków ze szkółki niedzielnej to obciach – niniejszym szach mat.

- „D.N.A.” – taka sytuacja: Nick Cave i Kylie Minogue mają „za dużo piątku we krwi” i spontanicznie postanawiają się pobrać na szczycie czerwonej góry Uluru; ślubu udziela im Alejandro Jodorowsky, oni wykonują swój przebojowy numer w nowej aranżacji, akompaniuje Charles Bronson-Harmonijka.

Nawiązując do poprzedniego dialogu, gdyby Ian, wzorem Zappy czy The Who, nakręcił kiedyś własny film, ta scena wyglądałaby w scenariuszu cokolwiek inaczej: „Ian, are we hippi?” – „Yes, we are hippi”.

Ocena recenzenta7.5

Dusza recenzenta: 9

Jacek Wiaderny

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zostaw wiadomość.