Z płytami jest
podobnie jak z książkami - w jedne wnikasz od razu. Przekraczasz fabułę jak
próg domu. Bez skrępowania zrzucasz płaszcz i kładziesz się na kanapie z rękami
pod głową. Oddajesz się im bez reszty.
Rozglądasz się, zamykasz oczy - jesteś odprężony. Z drugimi jest tak, że idziesz przez nie, ale jakoś nie idzie ci ten chód. Nie czujesz podniecenia nawet gdy widzisz metę, że już tak blisko. I co z tego, że może warto iść dalej, jeśli czujesz znużenie, bo po prostu wieje nudą? Nic- zwyczajnie zawracasz. Na szczęście z tą płytą tak nie było.
Duet Brendona Anderegga i Koena Holtkampa dał się poznać
jako projekt nieszablonowy już wcześniej. Pierwsza płyta Sewn wydana w 2007 roku zapowiadała nadejście czegoś
monumentalnego, choć sama była tylko dobra. To, co rzucało się w oczy i
przemawiało do wyobraźni od początku współpracy Mountains, to niezwykła panoramiczność
dźwięku. Przestrzeń pozbawiona jakichkolwiek granic. Teren nowy, niezbadany,
trochę dziki, ale nie niebezpieczny.
Później w 2011 roku pojawiła się Air Museum - płyta feeryczna od początku do końca, ale dla
kontrastu przełamana elementami drone’owych szumów. Delikatne operowanie barwą
dźwięku nie narzucało się, a powtarzanie krótkiej frazy muzycznej, wzbogacone o
subtelne modyfikacje nie nudziło, lecz relaksowało. Trochę taka muzyka do
medytacji.
Elektroniczno-akustyczna Centralia
zaczyna się bardzo niepozornie, wręcz kameralnie. Wrażenie spotęgowane dobrze
wyważonym nasileniem dźwięków rośnie stopniowo. Jest coraz piękniej. Zatapiasz
się w te dźwięki tak miękko, jak w wygodną poduszkę przed snem. Ale utwór
otwierający płytę to jedynie wstęp do tej ambientowej symfonii, którą będziesz
mógł ocenić w pełni dopiero pod koniec.
„Sand” trwa ponad
jedenaście minut – to zdecydowanie za krótko. Czujesz już powiew świeżego
powietrza, miękką trawę pod stopami, jest coraz więcej słońca na twojej twarzy
i nagle…boom, kawałek się kończy, a wszystko, czego doświadczyłeś, odchodzi.
Znowu jest zima, pada śnieg, ale nie zawsze tak będzie. Niestety kolejny
kawałek, „Identical Ship”, jest melancholijny, żeby nie powiedzieć - po prostu
smętny. Akustyczny numer z elementami elektroniki, w którym możesz utonąć,
jeśli akurat nie czujesz się najlepiej. Oczywiście to kwestia gustu. Ja idę
dalej i czuję na twarzy drugi powiew wiosny. „Circular C” to kolejna ponad
dziesięciominutowa kompozycja, zgodnie brzmiąca, w której główną rolę odgrywa
łagodnie płynąca gitara, zawieszona na syntezatorowym tle.
A później jest już tylko lepiej... „Proppeler” to
muzyczna feeria dźwięków, pełna pastelowych kolorów. Dryfujesz na falach szczęścia,
przed tobą otwiera się ciepłe morze nadziei i nowych lądów do odkrycia, dróg do
pokonania. Ostatni fragment Centrali przypomniał
mi klimatem stary dobry kawałek Mum „We have a map of the piano”. Kończący
płytę „Lians” jest doskonałym podsumowaniem całości, a zarazem ukoronowaniem
subtelnego nastroju i swoistej magii, która otacza tę piękną płytę. Tak jak KTL
zrobili na mnie wrażenie krążkiem V w
2012 roku, tak teraz Mountains za pomocą Centrali
rozjaśnili zimę obietnicą rychłej wiosny. Please don't flow so fast, you little mountain hum…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zostaw wiadomość.