poniedziałek, 11 lutego 2013

Recenzja: Mountains – "Centralia" (2013, Thrill Jockey)‎

Z płytami jest podobnie jak z książkami - w jedne wnikasz od razu. Przekraczasz fabułę jak próg domu. Bez skrępowania zrzucasz płaszcz i kładziesz się na kanapie z rękami pod głową. Oddajesz się im bez reszty.










Rozglądasz się, zamykasz oczy - jesteś odprężony. Z drugimi jest tak, że idziesz przez nie, ale jakoś nie idzie ci ten chód. Nie czujesz podniecenia nawet gdy widzisz metę, że już tak blisko. I co z tego, że może warto iść dalej, jeśli czujesz znużenie, bo po prostu wieje nudą? Nic- zwyczajnie zawracasz. Na szczęście z tą płytą tak nie było.



Duet Brendona Anderegga i Koena Holtkampa dał się poznać jako projekt nieszablonowy już wcześniej. Pierwsza płyta Sewn wydana w 2007 roku zapowiadała nadejście czegoś monumentalnego, choć sama była tylko dobra. To, co rzucało się w oczy i przemawiało do wyobraźni od początku współpracy Mountains, to niezwykła panoramiczność dźwięku. Przestrzeń pozbawiona jakichkolwiek granic. Teren nowy, niezbadany, trochę dziki, ale nie niebezpieczny.



Później w 2011 roku pojawiła się Air Museum - płyta feeryczna od początku do końca, ale dla kontrastu przełamana elementami drone’owych szumów. Delikatne operowanie barwą dźwięku nie narzucało się, a powtarzanie krótkiej frazy muzycznej, wzbogacone o subtelne modyfikacje nie nudziło, lecz relaksowało. Trochę taka muzyka do medytacji.



Elektroniczno-akustyczna Centralia zaczyna się bardzo niepozornie, wręcz kameralnie. Wrażenie spotęgowane dobrze wyważonym nasileniem dźwięków rośnie stopniowo. Jest coraz piękniej. Zatapiasz się w te dźwięki tak miękko, jak w wygodną poduszkę przed snem. Ale utwór otwierający płytę to jedynie wstęp do tej ambientowej symfonii, którą będziesz mógł ocenić w pełni dopiero pod koniec.



„Sand” trwa ponad jedenaście minut – to zdecydowanie za krótko. Czujesz już powiew świeżego powietrza, miękką trawę pod stopami, jest coraz więcej słońca na twojej twarzy i nagle…boom, kawałek się kończy, a wszystko, czego doświadczyłeś, odchodzi. Znowu jest zima, pada śnieg, ale nie zawsze tak będzie. Niestety kolejny kawałek, „Identical Ship”, jest melancholijny, żeby nie powiedzieć - po prostu smętny. Akustyczny numer z elementami elektroniki, w którym możesz utonąć, jeśli akurat nie czujesz się najlepiej. Oczywiście to kwestia gustu. Ja idę dalej i czuję na twarzy drugi powiew wiosny. „Circular C” to kolejna ponad dziesięciominutowa kompozycja, zgodnie brzmiąca, w której główną rolę odgrywa łagodnie płynąca gitara, zawieszona na syntezatorowym tle.



A później jest już tylko lepiej... „Proppeler” to muzyczna feeria dźwięków, pełna pastelowych kolorów. Dryfujesz na falach szczęścia, przed tobą otwiera się ciepłe morze nadziei i nowych lądów do odkrycia, dróg do pokonania. Ostatni fragment Centrali przypomniał mi klimatem stary dobry kawałek Mum „We have a map of the piano”. Kończący płytę „Lians” jest doskonałym podsumowaniem całości, a zarazem ukoronowaniem subtelnego nastroju i swoistej magii, która otacza tę piękną płytę. Tak jak KTL zrobili na mnie wrażenie krążkiem V w 2012 roku, tak teraz Mountains za pomocą Centrali rozjaśnili zimę obietnicą rychłej wiosny. Please don't flow so fast, you little mountain hum…

7.5

Kup tę płytę w sklepie SeeYouSoon.pl

Nicoletta Szymańska 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zostaw wiadomość.