Kto wie, czy za jakiś czas Kitty nie zbierze się i nie wyda w dużej wytwórni kozackiego longplaya na modłę SD&DJ?
Wikipedia
kłamie – Kitty Pryde nie jest fikcyjną
postacią. No dobra, nie do końca kłamie, ponieważ istnieje pewna młoda
(podobno ma 19 lat) amerykańska raperka o takim właśnie imieniu (co prawda to
tylko pseudonim), i ma swoje hasło na tym
wspaniałym portalu, a jakże. Jednak nie utożsamiam jej za bardzo z postacią z
X-Mena – moje skojarzenia (zresztą nie tylko moje) biegną w stronę innej
młodej, amerykańskiej raperki, mianowicie w stronę Uffie (ciekawe jest to, że
autorka Sex Dreams And Denim Jeans naprawdę nazywa się Anna-Catherine
Hartley, a pełne imię Marvelovskiej Kitty Pryde brzmi Katherine Anne – no jakby
nie patrzeć, jest coś między trójką tych pań, to pewne). Dlaczego? Bo Kitty
brzmi niemal jak Uffie, i nie chodzi mi tylko o wokal. Jej flow, nastoletnia
bezczelność i charakterystyczny luz od razu przywołują na myśl trochę zapomnianą
już dziś mentorkę Ke$hy. Ale skupmy się na Kitty. Pierwsza kwestia: skąd o niej
w ogóle wiemy?
Głośno
o pannie Pryde zrobiło się głośno rok temu, za sprawą piosenki "Okay
Cupid", która, proszę ja Was, znalazła się na siedemnastym miejscu
końcoworocznej listy pięćdziesięciu najlepszych singli magazynu Rolling Stone,
obok takich wykonawców jak Beach House, The Vaccines czy Van Halen (!). Ale
przede wszystkim dzięki temu kawałkowi Kitty zyskała rozgłos w necie (także
jednak YouTube > Rolling Stone, sorawa). Mniej więcej w tym samym czasie
wypuściła jeszcze kawałek „Orion’s Belt” z gościnnym udziałem Riff Raffa
(wybaczcie, nie mam siły zagłębiać się w dokonania typa, po prostu koleś pomógł
dziewczynie w wybijaniu się i chwała mu za to), który również okazał się sporym
hitem w pewnych kręgach. Zdarzało jej się nawet nagrywać dream-rapowe kawałki o
Justinie Bieberze.
Słabo? No to wiedzcie, że ponadto artystka regularnie wypuszczała też mixtape’y
i epki (w tamtym roku były to The Lizzie McGuire Experience i Haha,
I’m Sorry), które też się broniły. Ale Kitty nie zwalnia tempa i już mamy
od niej kolejny mały zbiorek tracków, tym razem nazywa się to D.A.I.S.Y.
Rage, i to właśnie o tym zbiorku jest ta recka, proste.
Od
pierwszego indeksu „UNfollowed” objawia się nam Uffie „jak z kuriera wyciętą”. Kitty mknie na
minimalistycznym, trochę chillwave’owym podkładzie i rzuca punchami na prawo i
lewo (“What then? / I'll blubber to my friends and let them say / FUCK MEN!
/ By that they mean you / How rude /
FUCK THEM, right? / But what should I expect?”).
„Dead Island” brzmi trochę jak połączenie
M.I.A. i Lil Wayne’a (chodzi mi o bit), „Ay Shawty 3.0” mógłby z powodzeniem
wyprodukować Clams Cassino, a „No Offence!!!!!” brzmi niemal jak podkład od
FlyLo (!!!!!). Podkłady naprawdę dają radę, teksty są niezłe, a i panna Pryde
też się wyrobiła. Bo nie oszukujmy się, wcześniej technika zdecydowanie nie
była jej mocną stroną (nadal nie jest, ale jest duuużo lepiej), chociaż to
trochę tak miało być, czaicie o co chodzi, c’nie?
A
jest jeszcze „Scout Finch Bitch”, który, oprócz rozkmin o dragach i miłości do
mamy, poraża podkładem stworzonym ze strzępów legendarnego „The Great Gig In
The Sky”! Dwa ostatnie, bardziej minimalistyczne kawałki też zaliczam na plus,
bo ciężko się w sumie do czegoś przyczepić. I to jest chyba w D.A.I.S.Y.
Rage najlepsze. Dobra, żadne to arcydzieło, wiadomo, ale jak świetnie się
słucha tych krótkich jonitów – czysta przyjemność. A kto wie, czy za jakiś czas
Kitty nie zbierze się i nie wyda w dużej wytwórni kozackiego longplaya na modłę
SD&DJ, z lepszymi producentami u boku (chociaż Mike’owi Finito czy
Hot Sugarowi i tak należą się całkiem spore propsy). W końcu Carly taka sztuka
się udała. No cóż, ja byłbym ukontentowany. Zdecydowanie.
PS:
Na jakiegoś Offa, Openera czy Selectora też mogłaby wpaść. Jej występ na bank
byłby ciekawszy choćby od koncertu nudziarzy z Kings Of Leon.
6.5
Tomasz Skowyra
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zostaw wiadomość.