piątek, 1 lutego 2013

Recenzja: Kiev Office - "Zamenhofa" (2013, Nasiono)

Są kapele, w których przypadku odrzutów słucha się fajniej, niż greatest hits. Nie wiem, czy Kievy należą do tego zacnego grona, ale po parokrotnym wysłuchaniu Zamenhofa mogę napisać, że istnieje poważne prawdopodobieństwo.






Kiev Office to wyjątkowo fajny skład. Na przykład dlatego, że na chwilę obecną nikt nie wskrzesza Pixiesowskich wzorców w tak dobrym stylu. Albo dlatego, że Miłosz Cię kocha było prawdopodobnie stokrotnie fajniejsze, niż wszystkie inne inicjatywy z okazji roku Miłosza razem wzięte. W dodatku Goran Miegoń nie dość, że jest jednym z najbardziej charakterystycznych producentów w kraju, to jeszcze, podobnie jak ja, ma poważne problemy z wymawianiem literki „r” i ładnym akcentowaniem podczas nawijki po angielsku. Aha, Kievy są z Gdyni, a ja mam duży sentyment do tego, co się działo i dzieje jeśli chodzi o trójmiejską alternatywę.

Zamenhofa to podsumowanie pięcioletniej działalności grupy w odrzutach z sesji. Odrzutach, których słucha się fajniej, niż regularnego albumu Jest taka opcja i wcale nie gorzej, niż świetnego Antonego Globba. Pod jednym warunkiem -  akceptujemy pół-amatorski charakter niektórych numerów i bardzo lo-fi produkcję. Ponad 1/3 albumu to rzeczy nagrywane w pokoju Gorana. Nie brzmi to jakby było nagrane na ziemniaka zamiast mikrofonu, ale dzieli je sporo od standardów Antonego. Jeśli jesteśmy w stanie czerpać radość z takiej muzyki, czekają nas naprawdę smakowite kąski.

Od absurdalnych, wyśpiewanych na pełnym autotune’ie „Ud Clinta Eastwooda” (gdyby nie tekst, byłby z tego wyśmienity wakacyjny przebój), poprzez melorecytowany „Reportaż” (ten z kolei powinien być puszczany na lekcjach polskiego), rozbujany, czerpiący trochę ze sceny dance-punkowej czy innego odłamu muzyki indyjskiej „Fallen In Love”, trzeszczący, akustyczny „Bernard i Borygo”, bliskiego Pixiesowsim odjazdom „Laurela” i „Satelitę”, czerpiących z zimnej fali „Uciekł w niszę” i „Dance Through The End Of Night”, aż po najświeższe w zestawie rzeczy, bliskie hiciarskiemu wcieleniu Kievów z Antona („Bałtyk Nocą”, „Jerzy Pilch”).


Wszystkie te rozstrzelone, eklektyczne wycieczki, które w przypadku większości składów irytują, tutaj wypadają bardzo przekonująco. Takie wyczucie absurdu i ten rodzaj poczucia humoru, kiedy tyle zabawnych polskich kapel brzmi i wygląda jeszcze gorzej niż współczesne polskie kabarety, to coś, za co należy się zespołowi dużo zdrowia, szczęścia, pomyślności i sto lat (z okazji piątych urodzin).


7


Mateusz Romanoski


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zostaw wiadomość.