The History of Apple Pie, poza chwytliwą, ciekawą i nawet
całkiem długą nazwą posiadają także jedną istotną cechę, która zachęca do
bliższego zapoznania się z Out of View.
Co to takiego? Przebojowość.
Nie jest to jednak tania przebojowość nastawiona na "trzy
akordy, darcie mordy", tudzież nad wyraz komercyjna odmiana indie
popu/rocka (patrz: Editors; patrz: Interpol; patrz: Marina i diamenty; patrz:
Florence z maszynami; wreszcie patrz: Mumford and Sons i wiele, wiele innych
rewelacji propsowanych na Wyspach). To chwytliwość płynąca z serca i zamiłowań
muzycznych, brzmień, na których THOAP się wychowali. Dlatego debiutancki album
londyńskiej formacji to kolejny powrót do Wielkich lat osiemdziesiątych i
dziewięćdziesiątych. Takie coś już przerabialiśmy przy okazji chociażby Yuck. Ouf of View to ładny powrót do melodii
kojarzonych z klasykami post-punkowej sceny i shoegaze'owego świata XX wieku.
Są gitarowe odchyły spod znaku Dinosaur Jr, jest chwytliwość Television,
prawie-wgniatajace-w-ziemię ściany dźwięku My Bloody Valentine i eteryczność
Deerhoof, a niektóre kawałki spokojnie można porównywać do bardziej ożywionych
nagrań Galaxie 500.
W przypadku Yuck
popełniłem poważny błąd. Jeszcze dwa lata temu te zrzynki, nazbyt słyszalne
inspiracje i cała otoczka ("Moje serce od zawsze biło do Dinosaur
Jr") zaburzyły to, co Yuck udało sie zrobić idealnie - nagrać płytę
"nuta w nutę" odwołującą się do ninetiesów. Czy to źle? Chyba nie, bo
dobrych zespołów nagrywających dobre kawałki w stylu tribute to the 80's and the 90's to obecnie,
może nie ze świecą szukać, ale znaleźć ciężko. W 2013, kiedy co jakiś czas
zdarza mi się włączyć te największe hity składu Daniela Blumberga, ze swoim debiutanckim długograjem
wyskoczyli The History of Apple Pie. No i mamy historię z rozrywki.
Out of View to płyta w żadnym wypadku
innowacyjna, zaskakująca, odkrywająca cokolwiek nowego. Wszystko, co ten
kwintet z Londynu zawarł na swoim albumie, słyszeliśmy lata temu i słyszeć
będziemy jeszcze przez długi czas. Z tych starszych inspiracji już nazwami
poleciałem. Z nowszych kapel również można kilka wypisać. Wspomniani Yuck, The
Pains of Being Pure at Heart, Toy, Vivian Girls czy Best Coast, jako
przedstawiciele tej sceny lo-fi. Z tych średnich zespołów na myśl od razu rzucą
się dokonania The Horrors (nie może dziwić, zwłaszcza, że Joshua
Hayward z Horrorsów odpowiadał za mix albumu) czy A
Place to Bury Strangers w bardziej ugładzonej formie. Ot, nic nowego. Ale The
History of Apple Pie, mimo tych zrzynek, mimo pobranych i wbitych w siebie
motywów i wyuczonych, najpewniej słuchanych od małego melodii, cieszą. Po
prostu cieszą swoją muzyką. Nie męczą, nie irytują wtórnością, a takimi
kawałkami jak "Mallory" (jęcząca gitara na początku i na wysokościach
refrenów to wykapane Dinozaury) i "The Warrior" (ta psychodeliczna,
bałaganiąca końcówka!) naprawdę wciągają
.
Już
pierwszy utwór pokazuje, że Out of View powinno się traktować nie jak
płytę "kolejną z wielu", ale pozycję wartą pochylenia. Noise'owe,
ujadające jak w nagraniach Kitchens Of
Distinction wejścia
gitary dobrze łączą się z delikatnym i eterycznym wokalem Stephanie Min, który, co tu ukrywać,
jest jednym z mocniejszych punktów albumu. "See You", chociaż
idealnie pasowałoby do jakiegoś młodzieżowego filmu o sercowych rozterkach
nastolatków i prezentuje tę bardziej popową stronę zespołu, w pewien naiwny
sposób urzeka. Nie jest to kwintesencja kreatywności, bo cały utwór balansuje
na schemacie "mocny, jazgoczący początek - dreampopowa wstawka oparta na
łagodnym śpiewie - przyśpieszenie i znowu rwące gitary - spokój - kolejny raz
noise", ale suma sumarum nie wypada to źle. "The Warrior" to
prawdziwy wojownik, rakieta i kolejne połączenie mocnych indie-rockowych riffów
z shoegaze'owym rozmarzeniem. No i ta wspomniana wcześniej końcówka -
przyspieszenie tempa, nagromadzenie gitar, szorstka ściana dźwięku.
"Glitch" kłania się dokonaniom Television (ile to już zespołów z nich
w ostatnim czasie czerpie?), a reszta materiału to wymieszanie przesterów z
eterycznym wokalem (skojarzenia z Kazu
Makino znajdują tu swoją podstawę) i garage popu z shoegaze'em. "Before
You Reach the End" wgniata w ziemię swoją długością i konceptem kompozycyjnym.
Jest ciekawie, hałaśliwie czyli tak, jak
powinno wyglądać każde m a j e s t a t y c z n e zakończenie dobrego albumu. Płyty, w której
nie ma się praktycznie do czego przyczepić.
Out of View prezentuje naprawdę ładne
piosenki. Nie ma w nich innowacyjności, za bardzo pachnie ejtisami i latami
dziewięćdziesiątymi, ale wokal Stephanie Min sprawia, że na płycie jest rzeczywiście
uroczo. Pewnie, można zakładać, że "jeśli mam ochotę na ninetiesy, to
włączę coś, co w tamtych czasach nagrywał", można i tak. Ale The History
of Apple Pie, mimo braku większych niespodzianek, sprawiają, że chyba można o
nich myśleć, jako jednym z ciekawszych zespołów prezentujących powrót do indie-rocka
ubiegłego wieku.
7
Piotr Strzemieczny
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zostaw wiadomość.