sobota, 2 lutego 2013

Recenzja: Delphic – "Collections" (2013, Polydor)


„Acolyte” i... długo, długo nic? Czy aby na pewno?











Pierwsza płyta brytyjskiego zespołu okazała się wielkim hitem. Grały ją stacje radiowe i telewizyjne, publiczność wypełniała sale koncertowe, a muzyka Delphic atakowała nas nawet w trakcie reklam. Wiadomym było, że kwestią czasu jest kolejny album. Atmosfera tężała, a czas upływał podsycany kolejnymi informacjami ze studia nagraniowego. Ostatni koncert zespołu w Polsce, podczas październikowego FreeFormFestival, uchylił rąbka tajemnicy. Usłyszeliśmy na nim, jak się okazało, sztampowe hity z wydanej 28. stycznia płyty Collections. Czym tym razem uwiedli nas muzycy z Manchesteru?

Kiedy, korzystając z przedpremierowego streamu, przesłuchałem płytę w takim kształcie, jaki teraz widzimy na sklepowych półkach, pomyślałem „no ładnie chłopaki, trzymacie poziom”. Faktycznie – Delphic nie schodzi nigdy poniżej pewnego, dość wysokiego poziomu – to jeden z nielicznych zespołów, który na każdym koncercie daje z siebie zupełnego maksa. I chyba dlatego wszyscy tak bardzo polubiliśmy Jamesa Cooka i spółkę – prywatnie miłych, swoich chłopaków. Okres świąteczny już dawno za nami, ale zastanawiam się, czy za płytę Collections należy się prezent, czy może jednak rózga?

Rozpoczynający album utwór „Of the Young” daje nadzieję, że usłyszymy dalej kawałek naprawdę niezłej muzyki. Może jest trochę za bardzo popowy, ale też nie ma się czego czepiać – przecież to tylko przystawka, po której zespół zdąży się rozkręcić. „Bayia” potwierdza to przypuszczenie – to zdecydowanie najlepszy muzycznie utwór w całej twórczości zespołu. Bogactwo harmonii, zestawienie wokali, chórków i całej otoczki naprawdę imponuje. Po zamknięciu oczu przez plecy przechodzą ciarki – prawdziwy geniusz! Gdyby ocena albumu zależała tylko od tego utworu, bez zbędnego ględzenia dałbym 10. Mimo że mamy dopiero styczeń, widzę go w końcoworocznych zestawieniach najlepszych singli. Potem tempo nieco zwalnia - możemy złapać oddech i rozluźnić się. Nie ulga wątpliwości, że płyta Collections jest o wiele bardziej stonowana od swojej poprzedniczki. Więcej tu przestrzeni i wyrafinowanych, przemyślanych dźwięków, a mniej energii i skoczności. Dominują utwory takie jak „Tears Before Bedtime” - świetnie zestawione, nieco wycofane, wysmakowane. Zespół dojrzał, ale w tych utworach ciężko jest wyczuć ten Delphicowy styl. „The Sun” kontynuuje tę historię, zbliżając się do klimatów M83 i jego ostatniego Hurry Up, We are Dreaming. Utwory takie, jak wspomniana już „Baiya” i efektowne „Memeo”, to świetne argumenty na to, że zespół nadal odnajduje się w stylistyce, dzięki której zaistniał w muzycznym świecie.  I to one zapadną nam w pamięci, jako obraz płyty. Zapomnijmy natomiast jak najszybciej o częściowo rapowanym „Exotic”...

Niby nie jest źle, jednak albumu Collections słucha się bez emocji, które przypłynęły przed premierą – to zbiór poprawnych, bardzo dobrych kompozycji, ale chyba nie do końca pasują one do zespołu.  Singiel „Baiya” narobił smaku na ucztę, która skończyła się zwykłym tostem z serem. Ani się tym nie najemy, ani zachwycimy. Mimo wszystko album pozostawia pozytywne wrażenie, które nie pozwoli o nim zapomnieć.

6.5

Miłosz Karbowski

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zostaw wiadomość.