„Acolyte” i... długo, długo nic? Czy aby na pewno?
Pierwsza płyta brytyjskiego zespołu okazała się wielkim hitem. Grały ją stacje radiowe i telewizyjne, publiczność wypełniała sale koncertowe, a muzyka Delphic atakowała nas nawet w trakcie reklam. Wiadomym było, że kwestią czasu jest kolejny album. Atmosfera tężała, a czas upływał podsycany kolejnymi informacjami ze studia nagraniowego. Ostatni koncert zespołu w Polsce, podczas październikowego FreeFormFestival, uchylił rąbka tajemnicy. Usłyszeliśmy na nim, jak się okazało, sztampowe hity z wydanej 28. stycznia płyty Collections. Czym tym razem uwiedli nas muzycy z Manchesteru?
Kiedy, korzystając z
przedpremierowego streamu, przesłuchałem płytę w takim kształcie, jaki teraz
widzimy na sklepowych półkach, pomyślałem „no ładnie chłopaki, trzymacie
poziom”. Faktycznie – Delphic nie schodzi nigdy poniżej pewnego, dość wysokiego
poziomu – to jeden z nielicznych zespołów, który na każdym koncercie daje z
siebie zupełnego maksa. I chyba dlatego wszyscy tak bardzo polubiliśmy Jamesa
Cooka i spółkę – prywatnie miłych, swoich chłopaków. Okres świąteczny już dawno
za nami, ale zastanawiam się, czy za płytę Collections należy się
prezent, czy może jednak rózga?
Rozpoczynający album utwór „Of
the Young” daje nadzieję, że usłyszymy dalej kawałek naprawdę niezłej muzyki.
Może jest trochę za bardzo popowy, ale też nie ma się czego czepiać – przecież
to tylko przystawka, po której zespół zdąży się rozkręcić. „Bayia” potwierdza
to przypuszczenie – to zdecydowanie najlepszy muzycznie utwór w całej
twórczości zespołu. Bogactwo harmonii, zestawienie wokali, chórków i całej
otoczki naprawdę imponuje. Po zamknięciu oczu przez plecy przechodzą ciarki –
prawdziwy geniusz! Gdyby ocena albumu zależała tylko od tego utworu, bez
zbędnego ględzenia dałbym 10. Mimo że mamy dopiero styczeń, widzę go w
końcoworocznych zestawieniach najlepszych singli. Potem tempo nieco zwalnia -
możemy złapać oddech i rozluźnić się. Nie ulga wątpliwości, że płyta Collections
jest o wiele bardziej stonowana od swojej poprzedniczki. Więcej tu przestrzeni
i wyrafinowanych, przemyślanych dźwięków, a mniej energii i skoczności.
Dominują utwory takie jak „Tears Before Bedtime” - świetnie zestawione, nieco
wycofane, wysmakowane. Zespół dojrzał, ale w tych utworach ciężko jest wyczuć
ten Delphicowy styl. „The Sun” kontynuuje tę historię, zbliżając się do klimatów
M83 i jego ostatniego Hurry Up, We are
Dreaming. Utwory takie, jak wspomniana już „Baiya” i efektowne „Memeo”, to
świetne argumenty na to, że zespół nadal odnajduje się w stylistyce, dzięki
której zaistniał w muzycznym świecie. I
to one zapadną nam w pamięci, jako obraz płyty. Zapomnijmy natomiast jak
najszybciej o częściowo rapowanym „Exotic”...
Niby nie jest źle, jednak albumu Collections
słucha się bez emocji, które przypłynęły przed premierą – to zbiór
poprawnych, bardzo dobrych kompozycji, ale chyba nie do końca pasują one do
zespołu. Singiel „Baiya” narobił smaku
na ucztę, która skończyła się zwykłym tostem z serem. Ani się tym nie najemy,
ani zachwycimy. Mimo wszystko album pozostawia pozytywne wrażenie, które nie
pozwoli o nim zapomnieć.
6.5
Miłosz
Karbowski
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zostaw wiadomość.