Porzucenie brzmienia na modłę lo-fi było największym grzechem Widowspeak.
Między s/t albumem a Almanac
w zespole doszło do kilku zmian. Liczba 4666 słuchaczy na last.fm dawno
poszła w zapomnienie (stan na 20 stycznia: 58262), a Michael "chcę grać na
perkusji z taką dynamiką jak Meg White" Stasiak zdecydował się opuścić
szeregi Widowspeak latem ubiegłego roku. Muzycznie też nastąpiły zmiany.
Przede wszystkim Widowspeak nie są już tacy oszczędni w
brzmieniu. Doszła basistka, rozszerzono aranżacje, w utworach można wyczuć tak
jakby przepych. To już nie są smętne i melancholijne, bardzo purytańskie
piosenki z Widowspeak. Almanac nagrywano w starej szopie w
jednej z miejscowości położonych nieopodal rzeki Hudson, co mogłoby wskazywać
na podążanie tym skromnym, minimalistycznym szlakiem obranym w 2011 roku. Nic
bardziej mylnego. Dodano nowe instrumenty, riffy stały się bardziej mięsiste i
tak w ogóle się przebojowo zrobiło.
Przebojowo, ale tylko na "pierwszy rzut oka".
Molly Hamilton i Robert Thomas niby grają bardziej żywiołowo, więcej w tych
piosenkach radosnych melodii i energii, ale te pozytywne uczucia szybko gasną,
dając upust znużeniu. Podobne do siebie melodie sprawiają, że Almanac słucha się jednym ciągiem, nie
wyróżniając praktycznie takich kluczowych momentów płyty. Jasne, są kawałki
lepsze, jak oparty na gęstej i ciężkiej gitarze, klaustrofobiczny
"Locusts", kojarzący się z
"Ballad of the Golden Hour" czy następujący po nim, bliźniaczy
wręcz "Devil Knows". Perełek jest kilka, mniej niż na Widowspeak, ale błyszczących się z
równie dużą mocą. Więcej jest niestety takich typowych średniaków, kawałków
przeciętnych, zamulających. Otwierający album "Perennials" duet
totalnie wyzuł z jakichkolwiek emocji. Senny motyw, brzmienie bardzo kojarzące
momentami z jakimś...The Corrs i taki typowy "soundtrackowy feeling"
nie wystawiają Almanac pozytywnej
wizytówki. "Dyed in the Wool" prezentuje się już znacznie lepiej, ale
kompozycyjnie znowu jest nieciekawie. Niby podobnie do "Gun Shy", ale
bez wyrazu. Duża w tym zasługa wokalu Molly, który w wersji bardziej ożywionej
sprawdza się dużo, dużo gorzej niż w tej dream-popowej stylistyce. Porzucenie
brzmienia na modłę lo-fi było największym grzechem Widowspeak. Bo teoretycznie
mamy teraz bardziej ożywione i przebojowe Mazzy Star, ale zanikło to wyczuwalne
przy debiucie zainteresowanie Velvet Underground. Melodie kojarzone z Dirty
Beaches czy Warpaint odeszły w większości w zapomnienie.
Jednak przyznać trzeba jedno, siłą zespołu był i nadal jest
wokal Hamilton. Marzycielski, delikatny, uwodzący. Przy okazji debiutu
melodyjny śpiew bardzo zgrabnie komponował się z senną muzyką Roberta Thomasa,
głównego mózgu kompozycyjnego Widowspeak. Teraz, gdy te riffy stały się
bardziej zadziorne (chociażby "Devil Knows"), spokojny wokal albo się
gryzie z melodiami, albo Molly moduluje go, dostosowując do zamysłu Thomasa.
Oczywiście nie można marudzić w nieskończoność, a jednym z utworów ratujących
krążek, poza wspomnianymi wyżej indeksami, jest "Sore Eyes", w którym
tak naprawdę wszystko funkcjonuje prawidłowo, budząc skojarzenia z tak dobrym
debiutanckim albumem. Spokojna ballada okraszona eterycznym śpiewem jawi się
jako miód na uszy po southernowo-barokowym "Thick as Thieves" i
rażącym kiepskimi, folk-rockowymi skrzypcami "Devil Knows" (bez nich
byłoby naprawdę obiecująco, chociaż do tych gitar pasowałby bardziej agresywny
wokal). "Minnewaska" to jeden z tych utworów-wypełniaczy, które
wstawia się na płytę tylko po to, aby z czystym sumieniem mówić o albumie
"longplej". Gdyby nie dziwnie bujający motyw w "Spirit is
Willing", o piosence można by było mówić - za sprawą refrenu i ślicznego
zakończenia - w samych superlatywach. Niestety jest jeszcze brzmiący jakoś
karaibsko lejtmotyw, co psuje całą percepcję.
W porównaniu do Widowspeak
sofomor może się nieco dłużyć. Zespół nagrał więcej piosenek, które - chociaż
są jednak żywsze niż przy debiucie - trochę nużą. Ta smętna nić bedroom-popu,
która urzekała dwa lata temu, chyba niepotrzebnie została porzucona. Album,
mimo kilku porządnych momentów, zawodzi.
4.5
Piotr Strzemieczny
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zostaw wiadomość.