niedziela, 20 stycznia 2013

Recenzja: Widowspeak - "Almanac" (2013, Captured Tracks)


Porzucenie brzmienia na modłę lo-fi było największym grzechem Widowspeak.








Między s/t albumem a Almanac w zespole doszło do kilku zmian. Liczba 4666 słuchaczy na last.fm dawno poszła w zapomnienie (stan na 20 stycznia: 58262), a Michael "chcę grać na perkusji z taką dynamiką jak Meg White" Stasiak zdecydował się opuścić szeregi Widowspeak latem ubiegłego roku. Muzycznie też nastąpiły zmiany.

Przede wszystkim Widowspeak nie są już tacy oszczędni w brzmieniu. Doszła basistka, rozszerzono aranżacje, w utworach można wyczuć tak jakby przepych. To już nie są smętne i melancholijne, bardzo purytańskie piosenki z Widowspeak. Almanac nagrywano w starej szopie w jednej z miejscowości położonych nieopodal rzeki Hudson, co mogłoby wskazywać na podążanie tym skromnym, minimalistycznym szlakiem obranym w 2011 roku. Nic bardziej mylnego. Dodano nowe instrumenty, riffy stały się bardziej mięsiste i tak w ogóle się przebojowo zrobiło.

Przebojowo, ale tylko na "pierwszy rzut oka". Molly Hamilton i Robert Thomas niby grają bardziej żywiołowo, więcej w tych piosenkach radosnych melodii i energii, ale te pozytywne uczucia szybko gasną, dając upust znużeniu. Podobne do siebie melodie sprawiają, że Almanac słucha się jednym ciągiem, nie wyróżniając praktycznie takich kluczowych momentów płyty. Jasne, są kawałki lepsze, jak oparty na gęstej i ciężkiej gitarze, klaustrofobiczny "Locusts", kojarzący się z  "Ballad of the Golden Hour" czy następujący po nim, bliźniaczy wręcz "Devil Knows". Perełek jest kilka, mniej niż na Widowspeak, ale błyszczących się z równie dużą mocą. Więcej jest niestety takich typowych średniaków, kawałków przeciętnych, zamulających. Otwierający album "Perennials" duet totalnie wyzuł z jakichkolwiek emocji. Senny motyw, brzmienie bardzo kojarzące momentami z jakimś...The Corrs i taki typowy "soundtrackowy feeling" nie wystawiają Almanac pozytywnej wizytówki. "Dyed in the Wool" prezentuje się już znacznie lepiej, ale kompozycyjnie znowu jest nieciekawie. Niby podobnie do "Gun Shy", ale bez wyrazu. Duża w tym zasługa wokalu Molly, który w wersji bardziej ożywionej sprawdza się dużo, dużo gorzej niż w tej dream-popowej stylistyce. Porzucenie brzmienia na modłę lo-fi było największym grzechem Widowspeak. Bo teoretycznie mamy teraz bardziej ożywione i przebojowe Mazzy Star, ale zanikło to wyczuwalne przy debiucie zainteresowanie Velvet Underground. Melodie kojarzone z Dirty Beaches czy Warpaint odeszły w większości w zapomnienie.

Jednak przyznać trzeba jedno, siłą zespołu był i nadal jest wokal Hamilton. Marzycielski, delikatny, uwodzący. Przy okazji debiutu melodyjny śpiew bardzo zgrabnie komponował się z senną muzyką Roberta Thomasa, głównego mózgu kompozycyjnego Widowspeak. Teraz, gdy te riffy stały się bardziej zadziorne (chociażby "Devil Knows"), spokojny wokal albo się gryzie z melodiami, albo Molly moduluje go, dostosowując do zamysłu Thomasa. Oczywiście nie można marudzić w nieskończoność, a jednym z utworów ratujących krążek, poza wspomnianymi wyżej indeksami, jest "Sore Eyes", w którym tak naprawdę wszystko funkcjonuje prawidłowo, budząc skojarzenia z tak dobrym debiutanckim albumem. Spokojna ballada okraszona eterycznym śpiewem jawi się jako miód na uszy po southernowo-barokowym "Thick as Thieves" i rażącym kiepskimi, folk-rockowymi skrzypcami "Devil Knows" (bez nich byłoby naprawdę obiecująco, chociaż do tych gitar pasowałby bardziej agresywny wokal). "Minnewaska" to jeden z tych utworów-wypełniaczy, które wstawia się na płytę tylko po to, aby z czystym sumieniem mówić o albumie "longplej". Gdyby nie dziwnie bujający motyw w "Spirit is Willing", o piosence można by było mówić - za sprawą refrenu i ślicznego zakończenia - w samych superlatywach. Niestety jest jeszcze brzmiący jakoś karaibsko lejtmotyw, co psuje całą percepcję.

W porównaniu do Widowspeak sofomor może się nieco dłużyć. Zespół nagrał więcej piosenek, które - chociaż są jednak żywsze niż przy debiucie - trochę nużą. Ta smętna nić bedroom-popu, która urzekała dwa lata temu, chyba niepotrzebnie została porzucona. Album, mimo kilku porządnych momentów, zawodzi.

4.5

Piotr Strzemiecznypierw

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zostaw wiadomość.