Nosaj Thing po ponad trzech latach przerwy wydał swój
drugi długogrający krążek. Album Home
bardzo różni się od swojego poprzednika, będąc jego bardziej romantycznym i
dużo spokojniejszym następcą.
Nosaj Thing długo kazał nam czekać na swój drugi
studyjny album, bo od wydania Drift
upłynęły już ponad trzy lata, co, w porównaniu do kolegów po fachu, jest
wynikiem dość przeciętnym (Flying Lotus - album na rok). Na szczęście w końcu
dostaliśmy to, na co czekaliśmy tak długo. Jedyne co nam teraz pozostało, to
rozpłynąć się słuchając tych pięknych, syntetycznych dźwięków stworzonych przez
Jasona Chunga. Pomimo niewielkiej różnicy pod względem produkcyjnym, jaka
dzieli Home od swojego poprzednika,
te dwa albumy są od siebie bardzo odległe, jeśli chodzi o klimat.
Utwory na Drift,
pomimo bardzo ascetycznej struktury, miały w sobie taneczną energię, co
zawdzięczały dobremu hip-hopowemu rytmowi, który stanowił trzon albumu. Home natomiast, poza jednym czy dwoma
przykładami, jest krążkiem zawierającym bardzo spokojne, melancholijne
produkcje, w których mocny bas jest rzeczą drugorzędną. Sam Chung w jednym z
wywiadów podkreślał, że jego nowe produkcje będą bardziej osobiste niż poprzednie. Takie
też są. Wszystkie (z malutkimi wyjątkami) stanowią niezwykłą podróż przez świat,
w którym pośpiech, strach czy niepewność są rzeczami drugorzędnymi. Wystarczy
posłuchać jednej z lepszych piosenek na płycie – „Try” - lub niezwykle
spokojnego, przypominającego produkcje Duńczyka Trentemøllera kawałka „Safe”,
aby przekonać się, co mam na myśli. Pomimo zastosowania przez Jasona surowych i
zimnych dźwięków syntezatora, całość sprawia bardzo pozytywne i kojące
wrażenie.
Słuchając utworów zgromadzonych na tym krążku jesteśmy w stanie zrozumieć czemu Jason nadał jemu tytuł Home, choć z
drugiej strony wydaje się to trochę zbyt oczywiste. Odstępstwem od ogólnego
zamysłu albumu wydaje się być utwór "Light #3", ale i on pomimo szybszego tempa
również jest bardzo nastrojową produkcją. Spośród wszystkich pozycji na
pierwszy plan wybijają się te wokalne, na których gościnny udział wzięli Toto Y
Moi oraz Kazu Makino z Blonde Redhead. Jednak ani "Try", ani "Eclipse/Blue" nie są
moimi ulubionymi utworami z płyty. Są nimi "Snap", który obok "Light #3" jest
najżywszym elementem całego LP oraz "Tell", którego trzon stanowi świetny
rytmiczny podkład. W całości album ten jest propozycją dość problematyczną,
ponieważ aby go całkowicie docenić, należy poświęcić trochę czasu, żeby usiąść i
w spokoju go przesłuchać. Oczywiście, płyta może stanowić tło do naszych
codziennych zajęć, jednak wtedy szybko nas znudzi i będziemy zmuszeni włączyć
coś żywszego i wymagającego mniej zaangażowania.
6
Wojtek Irzyk
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zostaw wiadomość.