wtorek, 29 stycznia 2013

Recenzja: FaltyDL – "Hardcourage" (2013, Ninja Tune)

Zachwyt jest, ale tylko umiarkowany.











Czy wreszcie w 2013 roku gwiazda Drew Lustmana zaświeci pełnym blaskiem? Wydaje się, że typ naprawdę może być jednym z tych, którzy zarządzą współczesną elektroniką, a jednak jakoś mu tu to nie wychodzi. Dlaczego tak się dzieje? Przecież Lustman nie jest przypadkową osobą, wie co robić i tak dalej. Szkopuł w tym, że znajdą się lepsi zawodnicy od niego. Kto będzie słuchał, tudzież wychwalał FaltyDL, skoro jest Lone, Flying Lotus, Pantha Du Prince, Four Tet, Dntel czy Rustie? Jest to jakieś wytłumaczenie, jednak gość nie rezygnuje. Dostajemy od niego kolejny album, i znowu słychać tu i ówdzie, że to narodziny nowego Aphex Twina, ogólnie objawienie na elektronicznej scenie, etc. Zwykle na słowach się kończyło, bo mało kto doceniał same albumy. Jak będzie z Hardcourage?
Debiutancki krążek Love Is A Liability nie zgłaszał jeszcze tak dużych aspiracji. To był zbiór, a raczej zbieranina wielu pomysłów, pływających w trochę bezładnej konsystencji. Można uznać, że to były takie „pierwszy śliwki robaczywi”, zabawy z rytmem i elektroniczne wprawki. Prawdziwy, pełnoprawny album You Stand Uncertain - Falty wydał w 2011 roku. Tu już o przypadkowości nie mogło być mowy – dopracowany oraz przemyślany zestaw elektronicznych struktur mógł się podobać. Co prawda słychać było, że amerykański (a nie angielski!) producent przemyca sztuczki podpatrzone u Lone’a czy Buriala i że lawiruje gdzieś pomiędzy estetyką dubstepu i dość eksperymentalną elektroniką, więc o przebłyskach oryginalności nie mogło być mowy. Ale z drugiej strony można tę mieszankę nazwać sophisti-uk-garage czy jakoś tak, więc jednak coś tam Lustmanowi udało się osiągnąć.
Tak czy inaczej wielkiego szumu wokół drugiego krążka Falty’ego nie było, producent został zaszufladkowany jako „ciekawa postać” i tyle. „Ożywienie” wokół jego osoby pojawiło się gdy zaanonsował drugą trzeciego longpleja i wypuścił promocyjnego singla „She Sleeps”. Sam kawałek jest może trochę niesinglowy, ale co tu dużo mówić, i tak nieźle wymiata. Słysząc go mam przed oczami wielką, zatopioną w oparach gęstego, ciemnego dymu, pędzącą równomiernym tempem lokomotywę, z Edem Macfarlane’em w roli maszynisty, udzielającym gościnnie swojego wokalu. Za każdym razem wczuwam się w kawałek tak samo, podążając za wielopłaszczyznową architekturą tracka (polecam słuchawki!), co sprawia najwięcej przyjemności. A featuring też wzorowy, Ed Mac wokalnie spisuje się znakomicie – to świetny wokalista. Po takiej zapowiedzi zaostrzył mi się apetyt na Hardcourage i to zdecydowanie. Zatem jak album tylko się ukazał, natychmiast po niego sięgnąłem, i teraz wyłożę swoje refleksje.
Otóż w porównaniu z albumami wymienionych już wcześniej tuzów elektroniki, czyli z Dntelem, Four Tetem, czy z Lone’em (którego muzyczna wizja chyba najtrafniej pokrywa się z estetyką Falty’ego), trzeba uczciwie przyznać, że trzeci LP Lustmana trochę jednak odstaje. Zwłaszcza porównanie z zeszłorocznym Galaxy Garden uwydatnia te słabości. Lone przewyższa go pod wieloma względami: jest zdecydowania bardziej kreatywny, ma rozpoznawalny styl, lepiej rozkłada akcenty, no i wreszcie – ma lepsze i ciekawsze kompozycje. Dlatego słychać, że jeszcze czegoś Hardcourage brakuje i słychać, że to jeszcze nie jest szczyt możliwości producenta.
Trochę zjechałem krążek, ale tylko dlatego, że spodziewałem się jednak czegoś mocniejszego. Nie otrzymałem tego niestety, ale musicie wiedzieć, że i jak na razie obok A$APa i Toro Y Moi (przecież Anything In Return świetny!) FaltyDL nagrał jedną z najfajniejszych tegorocznych płyt, przy czym rozwija konsekwentnie wyznaczoną na You Stand Uncertain drogę (nadal łączy UK Garage z eksperymentalnym i łagodniejszym, trochę rozmarzonym obliczem elektroniki). Ok, „She Sleeps” to zdecydowany highlight, ale w trackliście poukrywane są jeszcze inne mocne fragmenty. Na wyróżnienie zasługują sympatyczna skakanka synthowych motywów „Straight & Arrow”, poskładany z zapętlonych klawiszy i wyjętych z Rolanda warkoczy hi-hatów „Uncea”, ulepiony z technicznego beatu posążek „Finally Some Shit / The Rain Stopped”, w którym rozwibrowany, niski pad pianina zostaje opleciony w zrytmizowany, syntetyczny dywanik. No i oczywiście zacnym trackim jest nieco psychodeliczny, odsyłający w kosmiczne przestrzenie, podszyty jakąś, zwiewną jazzującą pulsacją „Closer „Bells” (świetny trick z tym „wciągnięciem” przez trąbkę wokalizy). Widać, że tu Lustman naprawdę się trochę pobawił z kompozycją i urządzeniami, i wyszło mu to w istocie świetnie, szkoda tylko, że tak mało jest na Hardcourage fragmentów na tym poziomie, bo tylko „She Sleeps” dorównuje ostatniemu utworowi na płycie.
Reszta tracków nie jest zła, po prostu nie porywa i nie zachęca aż tak mocno do powrotów. To solidne, elektroniczne kompozycje, utrzymane w stylu Falty’ego. Fajerwerków nie ma, ale wstydu też nie. No ale Hardcourage można ocenić tylko pozytywnie, choć trzeba pamiętać, że mogło być zdecydowaaaaaaaanie lepiej. A więc owszem, zachwyt jest, ale tylko umiarkowany. Może w przyszłości będzie lepiej?

6.5

Tomasz Skowyra

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zostaw wiadomość.