środa, 9 stycznia 2013

Recenzja: Łąki Łan - "Armanda" (2012, EMI Music Poland)



Armanda, czyli zielona propaganda part 2?










Łąki Łan zabiera nas w dalszą podróż po cukierkowym świecie trawiastych przygód. Na następczynię Łąkiłandy czekaliśmy niecałe trzy lata. Spragnieni kolejnych przygód Ponia Kolnego i Cokictokloca nie będą zawiedzeni, o nie! Zabawy słowem ciąg dalszy. Chociaż chyba w bardziej soulowych klimatach. Mniej tu rasowej wiksy, a więcej gibania na boki. To chyba jeden z nielicznych polskich zespołów, którego zrozumienie wymaga umiejętności lingwistycznych na poziomie zaawansowanym. Pora więc uruchomić swoje szare komórki (i wesprzeć zieloną energią),  bo nadchodzi Armanda!

Sam już nie wiem, czy działalność Łąki Łan to wielki żart, czy ta zabawa przekształciła się już w coś bardziej na serio. Do pytań takich skłania fakt, że na nowym albumie polskiej formacji znajdziemy parę naprawdę przyjemnych, wręcz radiowych utworów z dobrym aranżem i naprawdę niezłym brzmieniem. Ale wszystko po kolei.

Album rozpoczyna się od bardzo podobnego do klimatu z poprzedniego albumu utworu „Łan Pała”. Jest tu trochę łamania języka i dużo elektronicznego plumkania. Ot, naprawdę fajny kawałek na rozpoczęcie. Chociaż chyba bez zaskoczenia. Kiedy pierwszy raz usłyszałem kolejny utwór pomyślałem – oooo tak! Jak to by powiedzieli rodowici warszawiacy – cymes! Rytmiczna potupaja, która chodziła za mną przez następne dwa tygodnie, to dla mnie zdecydowany numer jeden całej płyty. „Lovelock” hipnotyzuje, mami i odurza, chociaż w zasadzie sam nie wiem dlaczego. Może właśnie dlatego. Utwory Łąki Łan z reguły nie potrzebują dorabiania żadnych filozofii – mają po prostu bawić. Tym razem jednak panowie postanowili zmusić do myślenia i zaserwowali nam kawałek muzyki na naprawdę wysokim poziomie. Mimo że to zupełnie nie moje klimaty, albumu słucha się naprawdę przyjemnie. Każdy utwór trafia w nieco inną stylistykę. Nawijki i chórków z „Dziadarap” nie powstydziłby się nawet polski król biesiady Norbi - tam są nawet partie sekcji dętej! „Łan For Me” deklasuje i rozkłada na łopatki wszystkie Afromentale, Sistarsy i inne podobne wybryki. Wbrew pozorom tu naprawdę jest czego słuchać. Dla mnie – ogromne zaskoczenie. Swoje miejsce mają tu też klimatyczne instrumentale w postaci kawałka „Pompeje” i prawie-instrumentale, jak „Infinite”. „Armanda” to naprawdę genialne muzycznie zakończenie, którego, mówiąc najzupełniej szczerze, spodziewałbym się po każdym innym zespole, ale nie Łąki Łan – czapki z głów i owacje na stojąco (serio!)

Łąki Łan kica coraz wyżej. Brawa i pokłony się należą. A w zamian prosimy o dużo cukierków rzucanych ze sceny.

7

Miłosz Karbowski

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zostaw wiadomość.