czwartek, 17 stycznia 2013

Recenzja: A$AP Rocky – "LongLiveA$AP” (2013, Polo Grounds/Sony)

Oryginalność produkcji Rocky’ego polega na tym, że znajdzie uznanie nie tylko u wielbicieli hip-hopu, ale i wśród spragnionych nowego, świeżego podejścia muzyki.











Pod pseudonimem A$AP Rocky kryje się Rakim Mayers, członek raperskiego kolektywu A$AP Mob, który w 2011 roku zaczął działać na własną rękę. Wtedy też nagrał dwa mixtape’y: Deep Purple oraz Live.Love.ASAP. Jednak głośno zrobiło się o nim dopiero w zeszłym roku, kiedy pojawiły się pierwsze single z jego nadchodzącego wielkimi krokami studyjnego debiutu. Jeden z nich, „Fuckin’ Problems” z Drake’iem, 2 Chainzem oraz Kendrickiem Lamarem na featuringu, zachwycił od blogerek modowych (jak wiadomo, my kobiety kochamy złych chłopców), przez hipsterów, aż po truskulowych hiphopowców.



Na premierę studyjnego debiutu Rocky’ego musieliśmy długo czekać. Pierwsze informacje mówiły nawet o wrześniu 2011 roku. Opóźnienie było spowodowane między innymi oczekiwaniem na otrzymanie pozwoleń na wykorzystanie niektórych sampli w utworach. W międzyczasie raper zagrał w teledysku do „National Anthem” Lany Del Rey, której jest wielkim fanem i ze wzajemnością. Z czystym sumieniem mogę powiedzieć, ze opłacało się wytrzymać te półtora roku, bo krążek zawiera mnóstwo naprawdę dobrych kawałków. Płyta jest różnorodna, oscyluje wokół hip-hopu, biorąc również to, co dobre z różnych, bardziej syntetycznych brzmień.



Już od pierwszego utworu „Long Live A$AP” czuć, że nie będziemy mieli do czynienia z typowym amerykańskim rapem. Głęboki bas i minimalna ilość dźwięków nie przysłaniają świetnego rapu Rocky’ego. Ponadto do tego kawałka został nakręcony bardzo dobry klip, w którym można doszukiwać się głębszego znaczenia, niż w większości amerykańskich hip-hopowych teledysków. Jeden z moich ulubionych na płycie, „Goldie”, ma bardzo wyraźny, pulsujący bit, przez który przypomina mi trochę ostatnią udaną produkcję Wileya, Evolve Or Be Extinct. „LVL” oraz „Hell” to popis raperskich możliwości Mayersa. Muzyka tu stanowi jedynie rozmyte tło, które w przypadku tego drugiego kawałka dodatkowo zostało doprawione niepokornym głosem Santigold.



Raper nie bał się poprosić o pomoc nawet Skrillexa, który - o dziwo - wypadł lepiej niż w swoich autorskich produkcjach (chyba wszyscy wiedzą, że jestem naczelną hejterką Skrillexa, a ten utwór naprawdę mi się podoba). W „Wild for the Night”, bo tak właśnie zatytułowano owoc współpracy obu panów, rap został wzbogacony o typowe dla dubstepu woble oraz zwolniony, dubowy bit. „1 Train” to z kolei typowy, staroszkolny rap, w którym Mayers jest wspomagany przez sporą ekipę, składającą się z Kendricka Lamara, Joeya Badassa, Yelawolfa, Danny’ego Browna, Big K.R.I.T.’a oraz Action Bronsona.



Mocną stroną albumu są właśnie featuringi, te bardziej lub mniej oczywiste. Znajdziemy tu zarówno typowo hip-hopowe towarzystwo, które częściowo już wymieniłam, ale i Santigold oraz Florence Welch. Z tą ostatnią Rocky popełnił dość dziwny utwór - „I Come Apart”, który pojawił się na wersji deluxe Long.Live.A$AP. Z całą pewnością jest to najgorsza pozycja albumu. Jakoś nic tu się nie klei, ani podkład muzyczny, ani głos Florence, którą wolę już nawet w duecie z Calvinem Harrisem. Tutaj jest jakaś mało przekonująca. A$AP Rocky jest prawdopodobnie najlepiej ubranym obecnie raperem. To, że zna się na ciuchach z wyższej półki pokazał w kawałku „Fashion Killa”, a ilością ulokowanych produktów pobił nawet naszego rodzimego Pezeta.



Long.Live.A$AP to jedna z tych płyt, do której będę bardzo często wracać i myślę, że nie ja jedna. Oryginalność produkcji Rocky’ego polega na tym, że znajdzie uznanie nie tylko u wielbicieli hip-hopu, ale i wśród spragnionych nowego, świeżego podejścia muzyki.



8



Agnieszka Strzemieczna




1 komentarz:

  1. mi ten kawałek z Florence przypadł do gustu, chociaż nie należę do jej fanek. dobra płyta, jaram się!

    OdpowiedzUsuń

Zostaw wiadomość.