Oryginalność produkcji Rocky’ego polega na tym, że znajdzie uznanie nie tylko u
wielbicieli hip-hopu, ale i wśród spragnionych nowego, świeżego podejścia
muzyki.
Pod pseudonimem A$AP Rocky kryje się Rakim Mayers, członek raperskiego kolektywu A$AP Mob, który w 2011 roku zaczął działać na własną rękę. Wtedy też nagrał dwa mixtape’y: Deep Purple oraz Live.Love.ASAP. Jednak głośno zrobiło się o nim dopiero w zeszłym roku, kiedy pojawiły się pierwsze single z jego nadchodzącego wielkimi krokami studyjnego debiutu. Jeden z nich, „Fuckin’ Problems” z Drake’iem, 2 Chainzem oraz Kendrickiem Lamarem na featuringu, zachwycił od blogerek modowych (jak wiadomo, my kobiety kochamy złych chłopców), przez hipsterów, aż po truskulowych hiphopowców.
Na premierę studyjnego debiutu Rocky’ego
musieliśmy długo czekać. Pierwsze informacje mówiły nawet o wrześniu 2011 roku.
Opóźnienie było spowodowane między innymi oczekiwaniem na otrzymanie pozwoleń
na wykorzystanie niektórych sampli w utworach. W międzyczasie raper zagrał w
teledysku do „National Anthem” Lany Del Rey, której jest wielkim fanem i ze
wzajemnością. Z czystym sumieniem mogę powiedzieć, ze opłacało się wytrzymać te
półtora roku, bo krążek zawiera mnóstwo naprawdę dobrych kawałków. Płyta jest
różnorodna, oscyluje wokół hip-hopu, biorąc również to, co dobre z różnych, bardziej
syntetycznych brzmień.
Już od pierwszego utworu „Long Live A$AP”
czuć, że nie będziemy mieli do czynienia z typowym amerykańskim rapem. Głęboki
bas i minimalna ilość dźwięków nie przysłaniają świetnego rapu Rocky’ego.
Ponadto do tego kawałka został nakręcony bardzo dobry klip, w którym można
doszukiwać się głębszego znaczenia, niż w większości amerykańskich hip-hopowych
teledysków. Jeden z moich ulubionych na płycie, „Goldie”, ma bardzo wyraźny,
pulsujący bit, przez który przypomina mi trochę ostatnią udaną produkcję Wileya,
Evolve Or Be Extinct. „LVL” oraz
„Hell” to popis raperskich możliwości Mayersa. Muzyka tu stanowi jedynie rozmyte
tło, które w przypadku tego drugiego kawałka dodatkowo zostało doprawione
niepokornym głosem Santigold.
Raper nie bał się poprosić o pomoc nawet
Skrillexa, który - o dziwo - wypadł lepiej niż w swoich autorskich produkcjach
(chyba wszyscy wiedzą, że jestem naczelną hejterką Skrillexa, a ten utwór
naprawdę mi się podoba). W „Wild for the Night”, bo tak właśnie zatytułowano
owoc współpracy obu panów, rap został wzbogacony o typowe dla dubstepu woble
oraz zwolniony, dubowy bit. „1 Train” to z kolei typowy, staroszkolny rap, w
którym Mayers jest wspomagany przez sporą ekipę, składającą się z Kendricka
Lamara, Joeya Badassa, Yelawolfa, Danny’ego Browna, Big K.R.I.T.’a oraz Action
Bronsona.
Mocną stroną albumu są właśnie featuringi,
te bardziej lub mniej oczywiste. Znajdziemy tu zarówno typowo hip-hopowe
towarzystwo, które częściowo już wymieniłam, ale i Santigold oraz Florence Welch.
Z tą ostatnią Rocky popełnił dość dziwny utwór - „I Come Apart”, który pojawił
się na wersji deluxe Long.Live.A$AP.
Z całą pewnością jest to najgorsza pozycja albumu. Jakoś nic tu się nie klei,
ani podkład muzyczny, ani głos Florence, którą wolę już nawet w duecie z
Calvinem Harrisem. Tutaj jest jakaś mało przekonująca. A$AP Rocky jest
prawdopodobnie najlepiej ubranym obecnie raperem. To, że zna się na ciuchach z
wyższej półki pokazał w kawałku „Fashion Killa”, a ilością ulokowanych
produktów pobił nawet naszego rodzimego Pezeta.
Long.Live.A$AP to jedna z tych
płyt, do której będę bardzo często wracać i myślę, że nie ja jedna.
Oryginalność produkcji Rocky’ego polega na tym, że znajdzie uznanie nie tylko u
wielbicieli hip-hopu, ale i wśród spragnionych nowego, świeżego podejścia
muzyki.
8
Agnieszka Strzemieczna
mi ten kawałek z Florence przypadł do gustu, chociaż nie należę do jej fanek. dobra płyta, jaram się!
OdpowiedzUsuń