Vitalic w
ogóle nie ma pomysłów na kawałki. ŻADNEGO. NIC. NULL. ZERO.
Pamiętam, jak w 2005 roku
usłyszałem gdzieś w radiu kawałek, który trochę mnie zaskoczył. Był to napędzany
ostrym electro-rockowym drive’em, bezlitosny dancefloorowy wymiatacz. Gdy
wybrzmiał, pani prowadząca audycję dźwięcznym głosem zakomunikowała, że utwór
nazywa się „My Friend Dario”, a wykonawcą jest niejaki Vitalic. Przyznam, że
wtedy zupełnie nic mi nie mówił ten pseudonim, co oczywiście tylko zwiększyło
moją ciekawość. Natychmiast zacząłem research, żeby namierzyć typa. Okazało
się, że pod tym aliasem skrywa się francuski producent Pascal Arbez-Nicolas,
który wydał już debiutanckiego długograja – OK
Cowboy, gdzie znajduje się zasłyszany w radiu singiel. Pozostało już tylko
zdobyć album, co jednak nie okazało się wcale takie łatwe.
Dopiero po niecałych dwóch
tygodniach dostałem w swoje ręce debiut Francuza. To nawet nie był oryginał,
ale zaopatrzony w wydrukowaną okładkę, przegrany od kolegi CDR (nadal mam go
gdzieś w pudełku ze starociami!). Odpaliłem w odtwarzaczu płytkę i się zaczęło.
W zasadzie każdy track miał w sobie coś interesującego i na swój sposób
porażającego. Od razu dało się wyczuć echa bossostwa takich wykonawców jak
Kraftwerk, Daft Punk czy Yazoo. Ale, ale – co się dzieje w samych kompozycjach.
„Polkomatic” jawi się jako synth-barokowe interludium do całości, „La Rock 01”
zaczyna się od jednostajnego bitu, aby za chwilę zasiać totalny techno-roz-pier-dol
na parkiecie, „Wooo” to z kolei lekka i przyjemna impresja, skąpana w
cieplutkich syntezatorach, „Newman” pokazuje, że Human After All mógłby być naprawdę niezłym albumem, natomiast
wolniejsze fragmenty, takie jak „The Past” czy „Trahision”, błogo koją swoim
spokojnym, trochę chillującym vibe’em. A obie części „Poney” dopełniają
zbrodni.
OK Cowboy okazał się sporym sukcesem, jak na album z dość mrocznym
electro-popem, dlatego bardzo mocno wyczekiwałem albumu numer dwa. Dwa lata po
debiucie wyszła jeszcze koncertówka V
Live, na której znalazło się kilka nowych numerów, jednak to nie zastąpiło
regularnego albumu. Wreszcie w 2009 roku Francuz zapowiedział nowy album – Flashmob, promowany przez singiel „Your
Disco Song”. I choć zarówno singiel, jak i cała płyta była – eh - niezła, to
nie miała już w sobie tej mocy i energii znanej z debiutu. Jasne,
odhumanizowana produkcja była miejscami wręcz krystaliczna, ale brak tych
brudnych, rockowych pierwiastków, które tak miażdżyły na poprzednim longplayu był
mocno odczuwalny. Ale przede wszystkim nie pojawiło w tych dźwiękach nic nowego
i zaskakującego. Stąd też dla mnie sofomor Vitalica był sporym zawodem. Od tego
czasu minęły trzy lata i pojawia się trzeci album producenta. Ale ja już nie
czekam, nie śledzę uważnie losów i poczynań, już mnie to nie zajmuje. Mimo to,
chyba tylko z nudów sprawdzam, jak brzmi Pascal Arbez-Nicolas w 2012 roku.
Sprawdziłem, i cóż mogę
powiedzieć? Może żeby zobrazować całą sytuację posłużę się analogią do
czekolady. Jeżeli OK Cowboy jest
owiniętą w sreberko, rozpływającą się w ustach, delikatną mleczną czekoladą, a Flashmob to tania, trochę trudna do
przegryzienia, twarda czekoladka z bardzo krótką datą ważności, to Rave Age jest przeterminowanym, nienadającym
się do zjedzenia wyrobem czekoladopodobnym, którego nikt nie chce wziąć za
darmo. Tak drodzy czytelnicy, Francuz już nie jest zainteresowany robieniem
muzyki, bo skupia się niemal wyłącznie na tworzeniu rzeczy skrojonych pod gusta
małolatów, dla których liczy się tylko dobre „elektro pierdolnięcie”. Zresztą
tytuł openera mówi wszystko – „Rave Kids Go”.
Choć to utwór miałki, zgrzytliwy
i męczący, to i tak znajdą się na Rave
Age utwory jeszcze gorsze. Na przykład brzmiący jak marna kopia „Barbary
Streisand” duetu Duck Sause (wyobrażacie sobie?!) hałaśliwy „No More Sleep”. Aż
chce się rzygać. A jest jeszcze toporny „The March Of Skabah”, którego „ozdobą”
jest nieznośny synth-orientalny motyw. Podobnie ma się sprawa, jeśli chodzi o
track „Vigipirate”. „Fade Away”, „Lucky Star” oraz „Next I’m Ready” spokojnie
odnalazłyby się na playliście pewnej polskiej stacji radiowej, w której głównie
chodzi o „imprezkę”. „Under Your Sun” jest nieco lepszy, choć trochę irytuje
jego patetyczny ton. A jeśli już Francuz nieco zwalnia tempo, to stawia na
jakieś popłuczyny z poprzednich dokonań, bo „Nexus” brzmi jak remix
wspomnianego wyżej „Trahison” (a przecież kiedyś remixy Francuza też rządziły,
choćby ten
lub ten).
Już nawet chamski banger „La Mort Sur Le Dancefloor” albo przekombinowana
„Stamina” wypadają lepiej. Ale co jest najgorsze w tej sytuacji – Vitalic w
ogóle nie ma pomysłów na kawałki. ŻADNEGO. NIC. NULL. ZERO. Wszystkie te utwory
są rozmyte, rozwodnione, pozbawione charakteru i esencji, co naprawdę słychać.
Ale żeby nie było – ostatni
indeks, „The Legend Of Kasper Hauser”, to pulsujące, podszyte podskórnym
niepokojem dark-electro, które zdecydowanie może się podobać. Warto zatem
jeszcze wspomnieć, że Vitalic jest autorem ścieżki dźwiękowej do filmu Davide
Manulie’ego Legenda Kaspara Hausera.
Podejrzewam, że ten soundtrack będzie o niebo lepszy niż jego trzeci studyjny
album, bo szczerze mówiąc ciężko nagrać coś słabszego.
3.5
Tomasz
Skowyra
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zostaw wiadomość.