piątek, 16 listopada 2012

Recenzja: Vitalic – "Rave Age” (2012, Different)

Vitalic w ogóle nie ma pomysłów na kawałki. ŻADNEGO. NIC. NULL. ZERO.












Pamiętam, jak w 2005 roku usłyszałem gdzieś w radiu kawałek, który trochę mnie zaskoczył. Był to napędzany ostrym electro-rockowym drive’em, bezlitosny dancefloorowy wymiatacz. Gdy wybrzmiał, pani prowadząca audycję dźwięcznym głosem zakomunikowała, że utwór nazywa się „My Friend Dario”, a wykonawcą jest niejaki Vitalic. Przyznam, że wtedy zupełnie nic mi nie mówił ten pseudonim, co oczywiście tylko zwiększyło moją ciekawość. Natychmiast zacząłem research, żeby namierzyć typa. Okazało się, że pod tym aliasem skrywa się francuski producent Pascal Arbez-Nicolas, który wydał już debiutanckiego długograja – OK Cowboy, gdzie znajduje się zasłyszany w radiu singiel. Pozostało już tylko zdobyć album, co jednak nie okazało się wcale takie łatwe.

Dopiero po niecałych dwóch tygodniach dostałem w swoje ręce debiut Francuza. To nawet nie był oryginał, ale zaopatrzony w wydrukowaną okładkę, przegrany od kolegi CDR (nadal mam go gdzieś w pudełku ze starociami!). Odpaliłem w odtwarzaczu płytkę i się zaczęło. W zasadzie każdy track miał w sobie coś interesującego i na swój sposób porażającego. Od razu dało się wyczuć echa bossostwa takich wykonawców jak Kraftwerk, Daft Punk czy Yazoo. Ale, ale – co się dzieje w samych kompozycjach. „Polkomatic” jawi się jako synth-barokowe interludium do całości, „La Rock 01” zaczyna się od jednostajnego bitu, aby za chwilę zasiać totalny techno-roz-pier-dol na parkiecie, „Wooo” to z kolei lekka i przyjemna impresja, skąpana w cieplutkich syntezatorach, „Newman” pokazuje, że Human After All mógłby być naprawdę niezłym albumem, natomiast wolniejsze fragmenty, takie jak „The Past” czy „Trahision”, błogo koją swoim spokojnym, trochę chillującym vibe’em. A obie części „Poney” dopełniają zbrodni.

OK Cowboy okazał się sporym sukcesem, jak na album z dość mrocznym electro-popem, dlatego bardzo mocno wyczekiwałem albumu numer dwa. Dwa lata po debiucie wyszła jeszcze koncertówka V Live, na której znalazło się kilka nowych numerów, jednak to nie zastąpiło regularnego albumu. Wreszcie w 2009 roku Francuz zapowiedział nowy album – Flashmob, promowany przez singiel „Your Disco Song”. I choć zarówno singiel, jak i cała płyta była – eh - niezła, to nie miała już w sobie tej mocy i energii znanej z debiutu. Jasne, odhumanizowana produkcja była miejscami wręcz krystaliczna, ale brak tych brudnych, rockowych pierwiastków, które tak miażdżyły na poprzednim longplayu był mocno odczuwalny. Ale przede wszystkim nie pojawiło w tych dźwiękach nic nowego i zaskakującego. Stąd też dla mnie sofomor Vitalica był sporym zawodem. Od tego czasu minęły trzy lata i pojawia się trzeci album producenta. Ale ja już nie czekam, nie śledzę uważnie losów i poczynań, już mnie to nie zajmuje. Mimo to, chyba tylko z nudów sprawdzam, jak brzmi Pascal Arbez-Nicolas w 2012 roku.

Sprawdziłem, i cóż mogę powiedzieć? Może żeby zobrazować całą sytuację posłużę się analogią do czekolady. Jeżeli OK Cowboy jest owiniętą w sreberko, rozpływającą się w ustach, delikatną mleczną czekoladą, a Flashmob to tania, trochę trudna do przegryzienia, twarda czekoladka z bardzo krótką datą ważności, to Rave Age jest przeterminowanym, nienadającym się do zjedzenia wyrobem czekoladopodobnym, którego nikt nie chce wziąć za darmo. Tak drodzy czytelnicy, Francuz już nie jest zainteresowany robieniem muzyki, bo skupia się niemal wyłącznie na tworzeniu rzeczy skrojonych pod gusta małolatów, dla których liczy się tylko dobre „elektro pierdolnięcie”. Zresztą tytuł openera mówi wszystko – „Rave Kids Go”.

Choć to utwór miałki, zgrzytliwy i męczący, to i tak znajdą się na Rave Age utwory jeszcze gorsze. Na przykład brzmiący jak marna kopia „Barbary Streisand” duetu Duck Sause (wyobrażacie sobie?!) hałaśliwy „No More Sleep”. Aż chce się rzygać. A jest jeszcze toporny „The March Of Skabah”, którego „ozdobą” jest nieznośny synth-orientalny motyw. Podobnie ma się sprawa, jeśli chodzi o track „Vigipirate”. „Fade Away”, „Lucky Star” oraz „Next I’m Ready” spokojnie odnalazłyby się na playliście pewnej polskiej stacji radiowej, w której głównie chodzi o „imprezkę”. „Under Your Sun” jest nieco lepszy, choć trochę irytuje jego patetyczny ton. A jeśli już Francuz nieco zwalnia tempo, to stawia na jakieś popłuczyny z poprzednich dokonań, bo „Nexus” brzmi jak remix wspomnianego wyżej „Trahison” (a przecież kiedyś remixy Francuza też rządziły, choćby ten lub ten). Już nawet chamski banger „La Mort Sur Le Dancefloor” albo przekombinowana „Stamina” wypadają lepiej. Ale co jest najgorsze w tej sytuacji – Vitalic w ogóle nie ma pomysłów na kawałki. ŻADNEGO. NIC. NULL. ZERO. Wszystkie te utwory są rozmyte, rozwodnione, pozbawione charakteru i esencji, co naprawdę słychać.

Ale żeby nie było – ostatni indeks, „The Legend Of Kasper Hauser”, to pulsujące, podszyte podskórnym niepokojem dark-electro, które zdecydowanie może się podobać. Warto zatem jeszcze wspomnieć, że Vitalic jest autorem ścieżki dźwiękowej do filmu Davide Manulie’ego Legenda Kaspara Hausera. Podejrzewam, że ten soundtrack będzie o niebo lepszy niż jego trzeci studyjny album, bo szczerze mówiąc ciężko nagrać coś słabszego.

3.5

Tomasz Skowyra

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zostaw wiadomość.