Chociaż pierwszy album nagrała
już w 2009 roku, to w Polsce chyba można nazywać ją debiutantką. 7pm ukazało się trzy lata temu w
Niemczech, ale u nas w kraju dopiero teraz Soniamiki postanowiła wydać swoją
płytę.
SNMK, bo taki tytuł nosi najnowsze dzieło artystki, to drugi album
pochodzącej z Zielonej Góry Zosi Mikuckiej w ogóle, a - jak wisi na górze – pierwszy szeroko dostępny
w Polsce. Nie ma co ukrywać, 7pm
jakoś bez echa przeszło kilka lat temu, a ten rodzimy, obecny debiut,
teoretycznie może tę sytuację odmienić. Dlaczego teoretycznie? O tym zaraz, bo
jeszcze kilka słów wprowadzenia. Soniamiki jest dziewczyną (wow, niezłe
odkrycie!), gra na basie i bardziej niż w Polsce jest popularna za naszą
zachodnią granicą. Skojarzenia z Olivką Livki z miejsca stają się nad wyraz
widoczne, jednak gdyby chciało się porównać obie artystki, to tutaj zaczynają
się schody. Jasne, dla obu gitara basowa to główny instrument, obie mają
większy fame w Niemczech i obie wydały w Polsce swoje albumy. A różnice? Przede
wszystkim chodzi o sam poziom artystyczny obu piosenkarek. W czasach, gdy Livki
wypromowała się poprzez durny program do wyławiania talentów, Mikucka naprawdę
ma talent i pomysły. SNMK jednak pozostawia finalnie mieszane uczucia. Otóż
dlaczego…
Temat Olivki Livki porzucamy,
skupiamy się zaś na długograju Soniamiki, a ten jest dość…niespójny. Nie żeby
to była zła płyta, bo SNMK słucha się
– do połowy – bardzo przyjemnie. Po prostu album jest za długi i nie jest to
opinia po przesłuchaniu nagrań jeden, czy też pięć razy. Płytę katowałem (bo
inaczej się nazwać nie da) kilkanaście razy. Wpierw na digitalu, potem na
płycie i odtwarzaczu, i zawsze miałem to samo wrażenie: do „Jesieni na
Hawajach” wszystko jest bardzo dobre i wciągające. Dopiero od „Może jutro” piosenki
zaczynają być do siebie podobne, a słuchanie wszystkich po kolei sprawia, że
materiał zlewa się w jedną, nie do końca ciekawą całość. Taka sytuacja dotyczy
jednak tylko pięciu kawałków, bo „Dance alone” broni się fajnymi klawiszami i
wokalem na wysokości refrenów. O „Różowe”, „Wiem nie” i „Może jutro” za wiele
dobrego, poza tym, że „są”, powiedzieć nie można. Dwa bonusowe tracki, „That’s
not my thought” i „All their dance”, takimi premium dodatkami jednak nie są.
Ale o minusach tyle, bo pozytywów w przypadku SNMK jest dużo, dużo wiecej.
Mikucka przede wszystkim tworzy
bardzo fajne opowiadania. Każdy z kawałków niesie ciekawe historie oparte
oczywiście na relacjach damsko-męskich.
Może i Soniamiki nie prezentuje jakiegoś nie-wiadomo-jak-ambitnego
writingu, ale jej teksty trafiają w sytuacje typowo życiowe. „Lubię o tobie mówić ludziom bo wiem, że
to pozwala mi cię znać jeszcze dzień jeden dzień” czy w tym samym „Kate” „I obiecuję tobie że będę chcieć mocno nie myśleć o tym że nie ma cię”, a także „Zostań u mnie jeden dzień tak bardzo lubię Cię . Zostań tyle się zmieniło chyba o tym wiesz . Jeśli tu zostaniesz to będzie nam fajnie nawet jeśli będziesz teraz przyjacielem” („Morze”) pokazują jak ciężko
pozbierać się, nawet w kilka lat, po rozstaniu. Tekstów tego typu na SNMK jest
więcej i w żadnym wypadku nie należy odbierać ich jako negatyw.
Na ile liryka we wspomnianym
„Morzu” czy „Kate” jest prawdziwa, a na ile to tylko tak zwana fikcja literacka
(w naszych Czynnikach pierwszych Soniamiki wyznała, że „jej piosenki to filmykrótkometrażowe”), nie wiem, bo przecież Zosia ma stałego partnera, i to nie
byle kogo, bo samego Łukasza Lacha z L.Stadt. Wokalista łódzkiej formacji
odcisnął swoje piętno na SNKM –
odpowiada za perkusję we wszystkich numerach, a w „Jesieni na Hawajach” dograł
wszystkie instrumenty. Natomiast teksty Soniamiki bardzo ładnie komponują się z
samą muzyką. Prostą, ale mocno chwytającą, opartą tylko na gitarze basowej,
syntezatorach i perkusji, przez co klimat synth-popowych lat osiemdziesiątych
odczuwalny jest przez cały album.
Wszystko wygląda bardzo
poprawnie, i nieważne czy wymieni się „Lemoniadę”, „O samolot”, „Kinokosmos”
czy „Night is so safe” z cholernie dobrym refrenem, bo każdy z tych utworów
prezentuje wysoki poziom artystyczny. SNMK
to płyta popowa, zahaczająca o mainstream (w pozytywnym znaczeniu tego słowa),
i która powinna w tym mainstreamowym świecie pulsować. Słuchając nagrań
Soniamiki kojarzy mi się jedna artystka – Brodka. Jednak w czasach, gdy Monika
z artystki komercyjnej postanowiła przeskoczyć w alternatywę i nagrywa takie
cuda jak „Varsovia” czy „Granda” , Zosi Mikuckiej niczego nie brakuje, by
nagrywać dobrą muzykę na tak zwanym poziomie. Jedno tylko zastrzeżenie: czasem
lepiej skrócić trochę przygotowany materiał.
6.5
Piotr Strzemieczny
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zostaw wiadomość.