środa, 28 listopada 2012

Recenzja: Soniamiki - "SNMK" (2012, Qulturap)



Chociaż pierwszy album nagrała już w 2009 roku, to w Polsce chyba można nazywać ją debiutantką. 7pm ukazało się trzy lata temu w Niemczech, ale u nas w kraju dopiero teraz Soniamiki postanowiła wydać swoją płytę.







SNMK, bo taki tytuł nosi najnowsze dzieło artystki, to drugi album pochodzącej z Zielonej Góry Zosi Mikuckiej w ogóle, a -  jak wisi na górze – pierwszy szeroko dostępny w Polsce. Nie ma co ukrywać, 7pm jakoś bez echa przeszło kilka lat temu, a ten rodzimy, obecny debiut, teoretycznie może tę sytuację odmienić. Dlaczego teoretycznie? O tym zaraz, bo jeszcze kilka słów wprowadzenia. Soniamiki jest dziewczyną (wow, niezłe odkrycie!), gra na basie i bardziej niż w Polsce jest popularna za naszą zachodnią granicą. Skojarzenia z Olivką Livki z miejsca stają się nad wyraz widoczne, jednak gdyby chciało się porównać obie artystki, to tutaj zaczynają się schody. Jasne, dla obu gitara basowa to główny instrument, obie mają większy fame w Niemczech i obie wydały w Polsce swoje albumy. A różnice? Przede wszystkim chodzi o sam poziom artystyczny obu piosenkarek. W czasach, gdy Livki wypromowała się poprzez durny program do wyławiania talentów, Mikucka naprawdę ma talent i pomysły. SNMK jednak pozostawia finalnie mieszane uczucia. Otóż dlaczego…

Temat Olivki Livki porzucamy, skupiamy się zaś na długograju Soniamiki, a ten jest dość…niespójny. Nie żeby to była zła płyta, bo SNMK słucha się – do połowy – bardzo przyjemnie. Po prostu album jest za długi i nie jest to opinia po przesłuchaniu nagrań jeden, czy też pięć razy. Płytę katowałem (bo inaczej się nazwać nie da) kilkanaście razy. Wpierw na digitalu, potem na płycie i odtwarzaczu, i zawsze miałem to samo wrażenie: do „Jesieni na Hawajach” wszystko jest bardzo dobre i wciągające. Dopiero od „Może jutro” piosenki zaczynają być do siebie podobne, a słuchanie wszystkich po kolei sprawia, że materiał zlewa się w jedną, nie do końca ciekawą całość. Taka sytuacja dotyczy jednak tylko pięciu kawałków, bo „Dance alone” broni się fajnymi klawiszami i wokalem na wysokości refrenów. O „Różowe”, „Wiem nie” i „Może jutro” za wiele dobrego, poza tym, że „są”, powiedzieć nie można. Dwa bonusowe tracki, „That’s not my thought” i „All their dance”, takimi premium dodatkami jednak nie są. Ale o minusach tyle, bo pozytywów w przypadku SNMK jest dużo, dużo wiecej.

Mikucka przede wszystkim tworzy bardzo fajne opowiadania. Każdy z kawałków niesie ciekawe historie oparte oczywiście na relacjach damsko-męskich.  Może i Soniamiki nie prezentuje jakiegoś nie-wiadomo-jak-ambitnego writingu, ale jej teksty trafiają w sytuacje typowo życiowe. „Lubię o tobie mówić ludziom bo wiem,  że to pozwala mi cię znać jeszcze dzień jeden dzień” czy w tym samym „Kate” „I obiecuję tobie że będę chcieć mocno nie myśleć o tym że nie ma cię”, a także „Zostań u mnie jeden dzień tak bardzo lubię Cię . Zostań tyle się zmieniło chyba o tym wiesz . Jeśli tu zostaniesz to będzie nam fajnie nawet jeśli będziesz teraz przyjacielem” („Morze”) pokazują jak ciężko pozbierać się, nawet w kilka lat, po rozstaniu. Tekstów tego typu na SNMK jest więcej i w żadnym wypadku nie należy odbierać ich jako negatyw. 

Na ile liryka we wspomnianym „Morzu” czy „Kate” jest prawdziwa, a na ile to tylko tak zwana fikcja literacka (w naszych Czynnikach pierwszych Soniamiki wyznała, że „jej piosenki to filmykrótkometrażowe”), nie wiem, bo przecież Zosia ma stałego partnera, i to nie byle kogo, bo samego Łukasza Lacha z L.Stadt. Wokalista łódzkiej formacji odcisnął swoje piętno na SNKM – odpowiada za perkusję we wszystkich numerach, a w „Jesieni na Hawajach” dograł wszystkie instrumenty. Natomiast teksty Soniamiki bardzo ładnie komponują się z samą muzyką. Prostą, ale mocno chwytającą, opartą tylko na gitarze basowej, syntezatorach i perkusji, przez co klimat synth-popowych lat osiemdziesiątych odczuwalny jest przez cały album.

Wszystko wygląda bardzo poprawnie, i nieważne czy wymieni się „Lemoniadę”, „O samolot”, „Kinokosmos” czy „Night is so safe” z cholernie dobrym refrenem, bo każdy z tych utworów prezentuje wysoki poziom artystyczny. SNMK to płyta popowa, zahaczająca o mainstream (w pozytywnym znaczeniu tego słowa), i która powinna w tym mainstreamowym świecie pulsować. Słuchając nagrań Soniamiki kojarzy mi się jedna artystka – Brodka. Jednak w czasach, gdy Monika z artystki komercyjnej postanowiła przeskoczyć w alternatywę i nagrywa takie cuda jak „Varsovia” czy „Granda” , Zosi Mikuckiej niczego nie brakuje, by nagrywać dobrą muzykę na tak zwanym poziomie. Jedno tylko zastrzeżenie: czasem lepiej skrócić trochę przygotowany materiał.

6.5

Piotr Strzemieczny

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zostaw wiadomość.